piątek, 30 maja 2008

Makaron zapiekany ze szparagami




Przez ostatnie kilkanaście dni, najczęstszym warzywem, które pojawiało się na naszym stole – były… szparagi. :) W sumie nic dziwnego, zważywszy na szparagowy sezon. ;-)
Szparagi w zupie (żeby to raz!), risotto ze szparagami, makarony ze szparagami, szparagi w cieście francuskim, sałaty i sałatki z dodatkiem szparag, szparagi saute… Szparagowy zawrót głowy. :) I jeśli o mnie chodzi, jeszcze nie czuję znudzenia. Ostatecznie kolejny sezon – dopiero za rok, więc zdążę jeszcze za nimi zatęsknić.
Danie, które chciałam zaprezentować dzisiaj, wyszperałam na CinCin. Przyznaję, że mnie samej powoli zaczyna brakować pomysłów i szparagowych inwencji… ;-)
Ta makaronowa zapiekanka, to fajny, szybki niezwykle sposób na treściwy, pyszny obiad. Taki jak lubię. :)


Makaron zapiekany ze szparagami
Inspirowany przepisem Marghe


300g makaronu penne
pęczek szparagów
kilka plastrów boczku (użyłam ½ opakowania boczku z Morlin)
1 op. (180g) śmietany do zup i sosów
1/3 szkl. parmezanu świeżo utartego
gałka muszkatołowa, sól, pieprz do smaku
1 kulka mozzarelli

Rozgrzać piekarnik do temp. 200 st.C
Makaron ugotować al dente. Odstawić do odparowania.
Szparagi ugotować na parze (lub w wodzie). Oddzielić główki szparagów od łodyg.
Pokroić boczek w niewielkie paseczki. Lekko przesmażyć na patelni.
Łodygi zmiksować wraz ze śmietaną w dużej misce. Dodać boczek i utarty parmezan. Doprawić do smaku gałką, pieprzem i w razie potrzeby solą.
Dorzucić ugotowany makaron, oraz główki szparagów (lub zostawić do wyłożenia na wierzchu) - wszystko dokładnie wymieszać.
Przełożyć całość do żaroodpornego naczynia. Posypać z wierzchu kawałkami mozzarelli. Zapiekać ok. 10-15 min. (aż ser się rozpuści). Podawać gorące.


niedziela, 25 maja 2008

Jarsko faszerowana papryka




Pamiętam z dzieciństwa, jeśli papryka faszerowana – to zawsze mięsem. Tak się jadało w domu rodzinnym. Mięso – chleb powszedni… To już zamierzchłe czasy, bo odkąd jestem gospodynią w swoim domu, w zdecydowanej większości, stawiam na możliwie bogaty wachlarz warzywnych dań.
Dla mnie świeża papryka jest pyszna sama w sobie, dlatego szkoda mi zabijać jej smak dodatkiem mięsa (bądź co bądź o wyrazistym smaku). Wolę gdy farsz jest w miarę neutralny i najlepiej składał się z minimalnej ilości składników. W prostocie widzę sukces. :)
Dzisiaj przyrządziłam bardzo prościutką i oszczędną formę papryki faszerowanej: tylko dobry ryż, trochę pieczarek, świeże zioła i cebula z czosnkiem dla lekkiego „podkręcenia” smaku. Całość bardzo dobrze skomponowała się z lekką sałatką, równie prostą jak danie główne: kiszony ogórek ze sporą ilością posiekanej drobno natki pietruszki, otulone w pierzynce z minimalnej ilości majonezu.
Wiecie… pyszne było…, naprawdę… :)





Papryka faszerowana

Sałatka z ogórka kiszonego:
3 średniej wielkości ogórki kiszone, obrane ze skórki, pokrojone w kostkę, odsączone na sicie
spora garść drobno posiekanej natki pietruszki
1 łyżka majonezu

Wszystkie składniki wymieszać, najlepiej przed samym podaniem.

Faszerowane papryki:
½ szkl. ryżu (np. basmati)

2 niezbyt małe, czerwone papryki
1 łyżka oliwy
1 średniej wielkości cebula - posiekana
1 ząbek czosnku
30 dag pieczarek – obranych i pokrojonych w kostkę
garść świeżego oregano i tymianku – drobno posiekanych
sól, pieprz do smaku

Ryż ugotować na sypko. Odstawić.

Papryki umyć, przeciąć wzdłuż na pół, pozbawić gniazd nasiennych.

W głębokiej patelni lub garnku, zeszklić na oliwie posiekaną cebulę. Dodać wyciśnięty ząbek czosnku, a po chwili dorzucić pokrojone pieczarki. Odrobinę posolić (pozwoli to szybciej pieczarkom puścić sok). Dusić kilka minut, mieszając, do wyparowania soku. Gdy sos z pieczarek będzie znacznie zredukowany – dodać świeże zioła. Na koniec wrzucić ugotowny wcześniej ryż. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Wszystko dokładnie wymieszać. Zdjąć z ognia.

Każdą połówkę papryki napełnić przygotowanym farszem.
Żaroodporne naczynie (może być blacha z piekarnika) spryskać lekko oliwą, lub wyłożyć papierem do pieczenia. Ułożyć papryki.
Zapiekać w piekarniku rozgrzanym do 200 st.C. Czas zapiekania zależy od tego jakiej twardości / miękkości paprykę chcemy uzyskać. Ja lubię bardziej jędrną i chrupką, wewnątrz właściwie jeszcze surową – do tego wystarcza ok. 10 min pieczenia.

Polecam!



sobota, 24 maja 2008

Tiramisu

Niezbyt często jadamy w domu tiramisu. To jeden z tych deserów, niezbyt luksusowych (wszak to tylko mascarpone, jajka i biszkopty maczane w kawie), który luksusowym się staje na własne życzenie, wręcz żądanie… Na ten deser trzeba mieć chęć. Naprawdę wielką chęć, by go kosztować! Inaczej spowszednieje i wszechobecna otoczka magii jaka go spowija – pęknie jak bańka mydlana…





Do tej pory tiramisu przygotowywałam wg dwóch różnych metod. Jedna, przy dodaniu tylko żółtek do mascarpone; druga – żółtka i tradycyjnie ubite na sztywno białka.
Ostatnio, przeglądając książkę „Desery” Pierre’a Herme’a, natknęłam się na przepis tiramisu , w którym wykorzystuje się sposób do złudzenia przypominający przygotowanie tzw. bezy włoskiej. Obeznanym w tematyce, zapewne wyjaśnienia są zbędne. Mniej wtajemniczonym podpowiadam: chodzi o łączenie ubitej piany z białek z bardzo, bardzo gorącym syropem cukrowym. To ciekawa metoda, która powoduje (jak sam określa Herme) „zagotowanie” białek. Powstała masa nabiera ładnego, perlisto – białego koloru i nabiera dość sztywną, specyficzną konsystencję.
Sposób na tyle mnie zaintrygował, że postanowiłam go wypróbować.
Efekty smakowe, IMHO, bardzo pozytywne. Wizualne – oceńcie sami. :)




Tiramisu
Z połowa porcji wg przepisu Pierre’a Herme’a

biszkopty savoiardi
100 ml mocnej kawy
4 jajka
80 g cukru pudru
25 ml wody
0,5 kg mascarpone
40 ml marsali lub amaretto
kakao

Zaparzyć kawę i odstawić do ostygnięcia.
Żółtka oddzielić od białek.
W salaterce wymieszać drewnianą łyżką mascarpone z żółtkami.
Białka ubić na sztywną pianę.
Do rondelka wsypać cukier i wlać wodę. Doprowadzić do wrzenia i gotować do temperatury 120 st.C.
Syrop wlewać powoli do piany, cały czas ubijając, aż do wystygnięcia.
Tak przygotowaną pianę dodać do mascarpone. Delikatnie wymieszać (ręcznie!).
Przygotować prostokątne naczynie lub pucharki.
Połowę biszkoptów kolejno zanurzać w kawie i rozkładać na dnie naczynia. Polać winem marsala lub amaretto. Na biszkopty wyłożyć połowę kremu mascarpone. Na wierzch ułożyć drugą warstwę nasączonych biszkoptów i przykryć pozostałym kremem.
Tiramisu wstawić do lodówki na min. 2 godziny. Przed podaniem posypać przesianym kakao.




Moja uwaga:
Jako, że w połączeniu mascarpone z żółtkami i ubitymi białkami zbyt mocno wyczuwam jajeczny smak – potrzebuję „aromatycznego wzmocnienia”. Dlatego amaretto zamiast wylewać na biszkopty – dodałam (jak zwykle) do kremu. Bez szkody dla sztywności całej struktury.

czwartek, 22 maja 2008

Viva! Pizza!

Gdyby nie fakt, że z jej przygotowaniem wiąże się nieco pracy – pewnie jedlibyśmy ją codziennie. ;-) Mężczyźni mojego życia, a mam ich szczęśliwie aż dwóch, szaleją na samo rzucone hasło: ”może pizza?”. Uśmiech od ucha do ucha, iskierki w oczach i gotowość do wszelkich znienawidzonych czynności (w tym najbardziej sprzątanie), byle tylko matka i żona nie cofnęła słowa…;-)
A ja… no cóż…trzymam ich na muszce. :) I utwierdzam w przekonaniu, że przy pizzy jest tyyyle pracy, co oczywiście jest moim małym, malutkim, bardzo maluśkim kłamstewkiem. Jednak opłaca się. Największą nagrodą jest dla mnie całus i utwierdzanie, że nie ma jak domowa pizza!




Kiedy dwa lata temu swoje wojaże wakacyjne kierowaliśmy do Toskanii, aż kipiałam z ciekawości jak smakuje pizza we włoskim wydaniu (choć ponoć jeśli włoska pizza – to tylko Neapol?). Wyobrażałam sobie… sama nie wiem co… jakiś mega – hit, niezaznany dotąd smak…, a wypróbowane pizze były takie… zwykłe. No owszem, były wypiekane w piecu opalanym drewnem, była mozzarella, był sos pomidorowy i dodatki… i to chyba na tyle. Z włoskiej pizzerii, najbardziej pamiętamy nie pizzę, ale korpulentną, niską Włoszkę, która wywijała ostro i zamaszyście płatem ciasta, a przy tym gromko sobie śpiewała. :)
Tyle wspomnień.
W domu nie mam ani pieca drzewnego, ani pieca osiągającego ogromne temperatury, jak te w lokalach gastronomicznych. Ale posiadam niezbędną moim zdaniem rzecz: szamotkowy kamień. :)
Kamień daje zdumiewające efekty przy wypieku wszelkich ciast chlebowych, w tym pizzy. A jaki zapach się przy tym wydobywa! Im starszy kamień, im więcej użytkowany – tym wspanialsze zapachy oddaje.

W moim wydaniu, mniej istotne są składniki użyte na wierzch pizzy: raz będzie na niej szynka parmeńska, pomidor i kapary; innym razem tuńczyk i oliwki, czy mnóstwo innych kombinacji smakowych, w zależności na co mamy ochotę w danej chwili. To co jest niezmienne – to cieniutki spód.
Nie zachwycam się pizzą na grubym spodzie. To nie ciasto jest tym, co chcę poczuć na języku po ugryzieniu. Spód ma być tłem, nie pierwszym planem. Zdecydowanie.
Gdy dodam do tego, pyszny sos, ze świeżymi ziołami (nigdy w życiu ketchupy, czy inne koncentraty) i mozzarellę – mam bazę do najlepszej pizzy na świecie. Najlepszej, bo mojej, domowej, z serca. :)





Pizza z rukolą

Nadzienie:
sos pomidorowy
3 kulki mozzarelli, posiekanej lub porwanej na kawałki i dobrze odsączonej na sicie
garść zielonych oliwek
kilka pomidorów, pokrojone w plastry
rukola

Sos:
400g dobrej jakości pulpy pomidorowej
2 drobno utarte ząbki czosnku
garść posiekanych świeżych ziół (u mnie były: oregano, tymianek, bazylia)
2 łyżki oliwy extra vergine
½ łyżeczki octu balsamicznego
sól, pieprz do smaku

W miseczce mieszamy wszystkie składniki. Odstawiamy do lodówki na min. 2 godziny (a idealnie jeśli taki sos przygotujemy dzień wcześniej).

Ciasto:
2 ½ szkl. mąki pszennej
1,5 łyżeczki drożdży instant (używam dr Oetker’a)
1 łyżeczkę soli
ok. 1 szkl. letniej wody (lub tyle ile wchłonie mąka; u mnie było ciut mniej niż cała szklanka)
1 łyżka + 1 łyżeczka oliwy

Mieszamy ze sobą suche składniki: mąkę, drożdże i sól. Dolewamy wodę i używając miksera lub ręcznie, zarabiamy elastyczne, gładkie ciasto, do momentu, gdy zacznie ładnie odchodzić od dłoni / ścianek misy robota. Dodajemy 1 łyżkę oliwy i ponownie zagniatamy.
Miskę wysmarować 1 łyżeczką oliwy. Ciasto pozostawić w misce, przykrytej folią spożywczą – do wyrośnięcia (ciasto powinno podwoić swoją objętość w ciągu 1-1,5 godz.).

Piekarnik rozgrzać do temp. 250 st. (u mnie to maksymalny poziom).
Gotowe, wyrośnięte ciasto, podzielić na 5 porcji.
Każdą porcję wałkować na podsypanej mąką stolnicy, na krążki ok. 25 cm średnicy.
Pojedynczo przygotowane placki ciasta + sos pomidorowy + oliwki + mozzarella + plastry pomidora – wrzucamy na rozgrzany kamień (lub na dużą blachę, wyłożoną papierem do pieczenia). Nie odchodzić zbyt daleko od piekarnika, bo w tej temperaturze już po 3 – 4 min. pizza może być gotowa. Jednym słowem: czuwać! :)
Upieczoną pizzę odłożyć na kilka chwil do odparowania na kratkę. Posypać garścią świeżej rukoli i jeść ze smakiem. :)

piątek, 16 maja 2008

Zielono mi... Ravioli.

Kilka lat temu wydawało mi się, że te małe, zgrabne pierożki wypełnione farszem wszelakim – to nieosiągalny szczyt kulinarny. No bo jakże… skoro tradycyjne, duże pierogi lepi się i lepi, i zwykle końca nie widać, to takie maleńkie ravioli są niewykonalne w warunkach domowych. Nikt o zdrowych zmysłach nie pogrąży się przecież w katorżniczej robocie…
Trwałabym sobie do dzisiaj w tym błędnym przekonaniu, gdyby nie moje ulubione forum kulinarne, którego lektura przekonała mnie, że w kuchni nie ma rzeczy niemożliwych, a przygotowanie ravioli to pestka. ;-)
Swoje pierwsze ravioli wykonałam podpierając się radami Marghe i choć minęło już ponad trzy lata – pamiętam to doskonale – były z nadzieniem szpinakowym. Tego nadzienia nie zapomnę pewnie nigdy, bo dzięki tym ravioli polubiłam tak niedoceniany do tej pory szpinak. ;-)
Od tamtej pory, szpinak pod różnymi postaciami, dość regularnie gości na naszym stole, a ravioli szpinakowe wraca jak bumerang.
Oczywiście, okazało się, że przygotowanie ravioli jest proste i zdecydowanie mniej czasochłonne, niż się mogło wydawać.
Dla mnie nieocenionym pomocnikiem stała się maszynka do wałkowania ciasta makaronowego i karbowane radełko, dzięki którym przygotowanie tych małych pierożków to dziecinna igraszka. Tak dziecinna, że mój 6-letni pomocnik każdorazowo domaga się osobistego udziału nie tylko w jedzeniu, ale również przygotowaniach. :)





Ravioli ze szpinakiem

Farsz:
200g mrożonego szpinaku (w sezonie jak najbardziej świeży)
½ opakowania ricotty (ok. 125g)
1 łyżeczka oliwy
1 duży ząbek czosnku
ok. ¼ łyżeczki świeżo startej gałki muszkatołowej
sól, pieprz do smaku

Ciasto:
2 jajka
ok. 200g semoliny (lub innej mąki, np. krupczatki)


Farsz:
Na patelnię wlać odrobinę oliwy. Wrzucić wyciśnięty czosnek i mrożony szpinak. Smażyć, często mieszając, aż szpinak pod wpływem gorąca się rozmrozi. Trzymać na ogniu do momentu, gdy cała woda pochodząca z rozmrożenia – wyparuje. Doprawić solą, gałką muszkatołową i pieprzem.
Zdjąć z ognia. Dołożyć ricottę i wszystko razem wymieszać. Pozostawić do lekkiego ostygnięcia.

Ciasto:
W tym czasie z jajek i semoliny zagnieść elastyczne ciasto makaronowe. Ciasto nie powinno być zbyt mokre i klejące. W zależności od wielkości użytych jajek – może okazać się konieczne dosypanie 1-2 łyżek mąki.
Uformować z ciasta wałek (ok. 5 cm średnicy) i szczelnie zawinąć w folię spożywczą.

Z gotowego ciasta pojedynczo odkrawać krążki grubości 4-5cm. Rozwałkowywać w prostokąty, po czym podzielić je na pół. Na jednym z nich układać po łyżeczce farszu, jeden obok drugiego, robiąc między nimi odstępy. Przykryć drugim płatem, lekko docisnąć. Radełkiem lub nożem wykrawać niewielkie kwadraty wypełnione farszem.
Gotowe ravioli wrzucać partiami do dużej ilości osolonego wrzątku. Gotować krótko, wystarczy im kilka chwil po tym jak wypłyną na wierzch.

Podawać ciepłe polane masłem lub oliwą lub z pesto lub jak nam w duszy gra. :)

sobota, 10 maja 2008

Koktajl. Mango z ananasem.



Czy wiecie, że mango i ananas to te szczególne owoce, które są niemal niezbędne dla dbających o figurę, albo odchudzających się? Zawierają zbawienne enzymy ułatwiające trawienie i pobudzają spalanie tłuszczu. O ilości witamin nie będę wspominać. Mówimy oczywiście o świeżych owocach. A do tego są tak smaczne! I uniwersalne, bo świetnie się odnajdują zarówno we wszelakich deserach, jak i daniach wytrawnych.

Nie miałam dzisiaj zbyt wiele czasu na kulinarne szaleństwa, a chciało mi bardzo się coś słodkiego, coś dobrego i oczywiście najlepiej zdrowego. :) Jeden rzut oka do zapasów owocowych i decyzja podjęta. Koktajl. 5 minut pracy, kilka wciśnięć włącznika blendera i pyszny deser gotowy.
Mój koktajl wyszedł dość gęsty, treściwy, z powodzeniem można było wyjadać go łyżką. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by dodać więcej mleczka kokosowego, lub kostek lodu, by przygotować bardziej pitny napój.

Pysznie było. :)



Koktajl z mango i ananasa

1 mango
½ średniej wielkości świeżego ananasa
250 ml mleczka kokosowego
sok z 1 limonki
ok. 1-2 łyżki naturalnego miodu


Ananasa i mango obieramy, kroimy w kawałki (wielkość dowolna, wszystko i tak zostanie zmiksowane). Owoce wrzucamy do blendera. Dodajemy zimne mleczko kokosowe, świeżo wyciśnięty sok z limonki i miód.
Całość miksujemy na gładko.
I tyle. :) Smacznego!



czwartek, 8 maja 2008

Pochwała serowego paja

Tak, tak, to będą peany na temat ciasta z serem. :) A z moich ust pochwały na temat serników, czy ciast ‘okołoserowych’ nie często wypływają. No chyba, że są tak nietypowe jak ten.
Każdy kto zagląda do Mojej kuchni nad Atlantykiem, zapewne pamięta przepis na żurawinowo – morelowy paj z serowym nadzieniem i kruszonką. A kto nie pamięta, to odsyłam do blogu Agnieszki, która raczy nas perełkami, wokół których przejść obojętnie nie sposób.
To idealne ciasto dla każdego, kto ma ochotę na całkiem zdrowy deser. Cieniutkie ciasto na bazie razowej mąki, suszone owoce (w tym jak często niedoceniane żurawiny), absolutnie fantastyczna, owsiano – orzechowa kruszonka, no i ser. Całość nie za słodka. Chociaż trzeba przyznać, że warstwa owocowa oddaje przyjemną, słodką nutę… :) No…, ale to zdrowa słodycz. ;-)
A kruszonka… Muszę przyznać, jedna z lepszych jakie jadłam. Połączenie płatków owsianych, z orzechami laskowymi i cynamonem… Cud – miód - i orzeszki. ;-)
Mój małżonek, który ostatnio zarzucał mi, że piekę same słodkie ciasta – odetchnął z ulgą, gdy się okazało, że tym razem ciasto będzie BEZ CZEKOLADY! Agusiowy paj zebrał słowa uznania, a w oczach R. urosłam, bo oto okazało się, że potrafię upiec coś tak pysznego! ;-)
Wygląda na to, że dzięki Agusi mam szansę polubić serowe ciasta. :) Naprawdę!




Żurawinowo-morelowy paj z serowym nadzieniem i kruszonką
Cytuję za Agnieszką z blogu Moja kuchnia nad Atlantykiem:

„22,5cm okrągła forma do tarty z wyjmowanym dnem lub prostokątna 11x34cm

Ciasto na spód:
1 szkl mąki pszennej razowej drobno mielonej
3 łyżki mąki pszennej
1/4 łyżeczki soli
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
80g zimnego masła pokrojonego w kostkę
2 łyżki soku pomarańczowego
2-3 łyżki lodowato zimnej wody (opcjonalnie)

Nadzienie serowe:
250g kremowego serka typu Philadelphia
1/3 szkl drobnego cukru
1 i 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1 duże jajko

Nadzienie owocowe:
1 niepełna szkl suszonych żurawin
1 szkl suszonych moreli pokrojonych w kostkę
1/4 szkl cukru
1 szkl wody
1 łyżka soku cytrynowego
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1 łyżka masła

Kruszonka:
1/3 szkl maki pszennej razowej grubo mielonej
1/3 szkl płatków owsianych
1/3 szkl orzechów laskowych, zrumienionych na suchej patelni i drobno posiekanych
1/3 szkl jasnego brązowego cukru
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki zmielonego cynamonu
szczypta soli
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
60g zimnego masła pokrojonego w kostkę

Spód:
Mieszamy ze sobą w misce mąkę, proszek do pieczenia i sól. Dodajemy masło i zarabiamy z mąką (ręcznie lub malakserem). Dodajemy sok pomarańczowy i staramy się wyrobić ciasto w kulę. Jeśli łączy się i nie kruszy, nie dodajemy więcej płynu, w przeciwnym wypadku po 1 łyżce dodajemy lodowatej wody, do momentu aż ciasto się zacznie łączyć w całość. Wstawić ciasto do lodówki na min 1 godz, a najlepiej na całą noc (maksymalnie można je przechowywać w lodówce do 3 dni). Na 30min przed pieczeniem ciasta wyjmujemy ciasto z lodówki, rozwałkowujemy z zapasem i wykładamy nim luźno bez naciągania wysmarowaną masłem foremkę. Nagrzewamy piekarnik do 190ºC.

Kruszonka:
Mieszamy ze sobą w misce wszystkie składniki oprócz wanilii i masła. Dodajemy ekstrakt waniliowy i masło i wyrabiamy kruszonkę. Wstawiamy ja do lodówki.

Nadzienie owocowe:
W rondelku zagotowujemy żurawiny, morele, wodę, cukier i sok cytrynowy. Gotujemy na małym ogniu często mieszając, aż płyn stanie się gęsty jak syrop i w większości wyparuje (ok. 15-20min).Zdejmujemy z ognia, dodajemy ekstrakt waniliowy i masło. Pozostawiamy do przestygnięcia.

Nadzienie serowe:
Mieszamy ze sobą wszystkie składniki, aż tylko się połączą. Robimy to trzepaczką do piany albo na minimalnych obrotach miksera. Bardzo ważne, żeby nie ubijać za długo, masa nie musi być zbyt gładka, ważne żeby nie zrobiła się zbyt rzadka.

Wykonanie ciasta:
Na blaszkę wyłożoną ciastem wykładamy masę serową, następnie bardzo ostrożnie łyżeczką rozkładamy równomierne nadzienie owocowe, a na nie kruszonkę. Pieczemy przez ok. 40min, aż kruszonka będzie złocistobrązowa, a nadzienie owocowe zacznie lekko bulgotać, ok. 40-45min.”


Moje spostrzeżenia:
Ciasto robiłam w formie o średnicy 25cm i z podanych proporcji ciasta na spód, cieniutko rozwakłowanego - starczyło na styk.
Kruche ciasto bardzo mocno schłodziłam (leżało całą noc w lodówce) i przyznaję, że ciężko było je rozwałkować. Mocno pękało. Ale podejrzewam, że to "zasługa" użycia razowej mąki, która generalnie nie daje tak plastycznego ciasta jak mąka pszenna.
Do kruszonki dałam podwójną porcję orzechów laskowych; wszak dobrego nigdy za dużo. ;-) Podobnie zwiększyłam ilosć moreli i żurawin. Jak szaleć to szaleć!
Masę serową wykonałam również z podwójnej porcji, bo prawdę mówiąc ta podstawowa porcja jakos podejrzanie cienką warstwą rozłożyła się w formie (pewnie tak przy paju powinno własnie być, ale ja chciałam suto :) ).

poniedziałek, 5 maja 2008

Risotto ze szparagami



Maj.
Nie ma w całym roku piękniejszego miesiąca. Chyba żaden inny miesiąc w roku nie jest tak zielony i radosny. Pachnący konwalią. Młode listki na drzewach i piękne kasztanowce...
Pamiętam maj sprzed 16-ty laty. :) Było upalnie, kasztanowce zdążyły zakwitnąć, a ja byłam przerażona. Zupełnie niepotrzebnie. Matura nie jest taka straszna. ;-)
Maj jest mój. Majowa jestem. :) W maju odliczam każdy swój kolejny rok.
A Maja to moja córeczka. Najpiękniejsze imię świata. :) Nie przypadkowo właśnie takie wybrałam...
Maj – to oczywiście szparagi. Wytworne i eleganckie. Dumnie dzierżą główki do góry. Do słońca. Majowe delicje. Już można je kupić na targu. Nie ma się co ociągać, bo tak szybko kończy się sezon szparagowy. Nacieszmy się szparagami póki czas!

A ja…, majowo mi…:)



Risotto z zielonymi szparagami
(proporcje na 2 osoby)

pęczek zielonych szaragów

2 łyżki oliwy
1 szalotka drobno posiekana
2 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę
1 szkl. ryżu arborio
100 ml białego wina
0,5 l bulionu warzywnego
4 łyżki startego parmezanu
świeżo mielony pieprz
sól (do smaku)

Przygotować bulion warzywny.

Szparagi obrać; odkroić główki i odłożyć osobno; łodyżki pokroić w 3cm kawałki.
Ugotować na parze (główki miękną szybciej, więc dokładamy je do dopiero pod koniec parowania).

Do garnka lub głębokiej patelni wlać oliwę i zanim zdąży się rozgrzać wsypać poszatkowane szalotki. Podsmażać, mieszając, do lekkiego zeszklenia. Dołożyć przeciśnięty czosnek. Po chwili wrzucić ryż. Smażyć 2-3 minuty, aż ryż się zeszkli. Zalać białym winem. Dusić do momentu, gdy płyn odparuje. Teraz partiami dolewać bulion: najpierw pół szklanki, gdy wyparuje znów pół szklanki; potem płynu dolewamy po 1-2 łyżki, tak długo, aż ryż zmięknie. Doprawiamy pieprzem i jeśli jest jeszcze taka potrzeba – solą. Odstawiamy z ognia. Wrzucamy starty parmezan i łodyżki szparagów. Mieszamy. Wkładamy porcje ryżu do naczyń, z wierzchu układamy główki szparagów.
Podajemy gorące.
Smacznego!

sobota, 3 maja 2008

Conchiglioni



Dzisiejsze danie, to taka miła alternatywa dla zwykłego (ale jakże ubóstwianego przeze mnie!) makaronu. Danie proste, jednak z powodzeniem może zostać zaserwowane na obiad w szerszym kręgu rodzinnym, albo na eleganckiej kolacji ze znajomymi. Wygodne o tyle, że można przygotować je nieco wcześniej, a potem tylko na moment wrzucić do pieca. Potrzeba akurat tyle czasu, by goście zdążyli się rozebrać i zasiąść przy stole.
Danie pyszne i aromatyczne. Nadzienie w proponowanej przeze mnie wersji jest zupełnie bezmięsne i bynajmniej nie jest to jego wadą. Sądzę, że niejeden smakosz mięsa – zjadłby, z radością delektując się fuzją smaków.
Zatem zapraszam do stołu. :)



Nadziewane muszle

24 muszle makaronowe

Farsz:
1 niewielka cukinia
1 średni bakłażan
2 ząbki czosnku
1 kulka mozzarelli
3 łyżki świeżo startego parmezanu
12 pomidorków koktajlowych
garść świeżej bazylii posiekanej
sól, pieprz do smaku
ok. 2-3 łyżek oliwy z oliwek

Makaronowe muszle ugotować al. dente w dużej ilości osolonej wody. Odcedzić, rozłożyć pojedynczo, aby się nie posklejały. Pozostawić do ostygnięcia.

Bakłażana pokroić na plastry, posolić i odstawić na ok. 15 min. (puszczą sok i oddadzą goryczkę).
W międzyczasie cukinię, oraz mozzarellę pokroić w niewielką kostkę. Zetrzeć na drobnej tarce parmezan. Pomidorki koktajlowe pokroić w ćwiartki. Posiekać bazylię.
Bakłażanowe plastry opłukać z soli, dokładnie osączyć papierowym ręcznikiem. Pokroić w kostkę.
Patelnię zwilżyć niewielką ilością oliwy (wykorzystuje do tego specjalny spryskiwacz do oliwy), mocno rozgrzać. Wrzucić bakłażana i często mieszając – smażyć do miękkości (ok. 5 minut). Przełożyć z patelni do miski.
Na patelnię wlać ok. 1 łyżki oliwy. Wrzucić wyciśnięte ząbki czosnku, za chwilę dorzucić cukinię. Posolić do smaku. Smażyć krótko, max. 2 minuty, tylko tyle, żeby cukinia się bardzo lekko zeszkliła, ale wciąż była jędrna.
Wrzucić ponownie na patelnię bakłażana. Wszystko razem wymieszać. Dosolić i popieprzyć do smaku (soli nie za dużo, pamiętając, że parmezan jest słony). Przesmażyć jeszcze przez 1 min.
Nadzienie przełożyć do miski. Gdy nieco ostygnie, wmieszać pokrojoną mozzarellę, starty parmezan i świeżą bazylię.
Każdą muszlę nadziewać 1 łyżką farszu. Układać na blasze lub naczyniu żaroodpornym natłuszczonym odrobiną oliwy. Na wierzch każdej nadzianej muszli – układać po dwie ćwiartki pomidorków koktajlowych. Całość można ponownie lekko spryskać oliwą.
Wstawić do pieca nagrzanego do 180 st.C (lub 160 st.C termoobieg). Zapiekać 5-7 min. Całość ma się tylko zagrzać, a ser roztopić.
Podawać ciepłe.
Smacznego!

piątek, 2 maja 2008

Sorbet limonkowy



Sezon lodowy wreszcie otwarty! A dokładniej sorbetowy, bo od niego rozpoczęła pracę maszynka do lodów, wyciągnięta z czeluści kuchennych.
Lody mogłabym jeść absolutnie codziennie. :) I choć nie gardzę kupnymi, to jednak domowe lody mają przewagę nad tymi pierwszymi – a mianowicie duuuże ilości świeżych owoców lub świeżego soku owocowego i ani jednego środka konserwującego. Samo zdrowie!
Ponieważ w lodówce zalegała mi spora ilość limonek – na pierwszy ogień poszedł więc sorbet limonkowy. Ze względu na swoją kwaskowość i orzeźwiający smak, jest idealny na upalne dni. Nad polskim morzem co prawda upałów nie ma, ale nawet przy tak kapryśnej pogodzie, jaką zaserwowała nam tego roku wiosna, fajnie jest nieco się ochłodzić i orzeźwić kubki smakowe.
Zatem pierwszy sorbet ukręcony i zjedzony. :)




Sorbet limonkowy

300 ml wody
¾ szkl. cukru
skórka drobno starta z 2 limonek (wcześniej porządnie wyszorowanych)
sok z 5 limonek
1 łyżka posiekanej drobno mięty

W garnuszku zagotować wodę z cukrem. Gdy zacznie wrzeć, pozostawić na niewielkim ogniu jeszcze przez 5 minut. Wrzucić drobno startą skórkę z limonek i pogotować jeszcze przez 1 minutę. Zdjąć z ognia, wlać sok z limonek, oraz posiekaną miętę i wszystko razem wymieszać.
Całość bardzo mocno schłodzić, najlepiej na kilka godzin wstawić do lodówki.
Zimny syrop wlać do maszynki do lodów i zgodnie z jej instrukcją ukręcić sorbet. W razie potrzeby domrozić masę w zamrażalniku.
Smacznego!