wtorek, 30 września 2008

Quinoa z pieczonymi warzywami



Na przekór wszystkiemu, chciałam najpierw powiedzieć, że to chyba najbrzydsza potrawa, jaką przyszło mi kiedykolwiek fotografować. ;-) Doprawdy, ugotowane quinoa nie należy do wdzięcznych obiektów. ;-) Już nawet risotto o niebo lepiej się prezentuje na zdjęciach. Ale wybaczam niefotogieniczność, ze względu na zdrowotne właściwości jakie quinoa ze sobą niesie. Najlepiej wiedzą o tym wegetarianie, czy weganie, bo quinoa, czyli ziarno komosy ryżowej - jest dla nich jednym z ważniejszych produktów wysokobiałkowych.
To była moja pierwsza degustacja tego ziarna. Owszem, czytałam o nim już wcześniej i nawet quinoa dość dawno trafiło do mojej kuchennej szafki, ale długo musiało czekać na użycie...
Dopiero super smaczny wpis na blogu Around The Kitchen Table – przypomniał mi, że już czas!
I oto jest, a właściwie był. :) Przepyszne, lekkie, zdrowe danie z quinoa. Wprowadziłam do przepisu pewne modyfikacje, ale naprawdę niewielkie, głównie dotyczące dodatków smakowych. Tytułowe warzywa przed pieczeniem potraktowałam mielonym kuminem, a także świeżym rozmarynem. Połączenie może niekoniecznie klasyczne, ale udźwignęły swoje towarzystwo. ;-) Zamiast butternut squash użyłam słodkiego batata, natomiast zrezygnowałam z fety.
Polecam serdecznie, warto spróbować!




Quinoa z pieczonymi warzywami
cytuję za zawszepolką z blogu Around The Kitchen Table

1 butternut squash (można zastąpić batatem lub dynią) – użyłam batata
1 bakłażan
1 cukinia
10 pomidorów koktajlowych
2 łyżki orzeszków piniowych
250 g quinoa – użyłam 125 g
150 g sera feta - pominęłam
garść świeżych liści mięty
pokruszone chili
sól morska
oliwa z oliwek

Rozgrzewamy piekarnik do 200 st. C. Obieramy i pozbywamy pestek butternut squash. Kroimy w grubszą kostkę. Bakłażana i cukinię kroimy w kostkę bez obierania. Na blasze do pieczenia układamy pokrojone warzywa i solidnie skrapiamy oliwa z oliwek. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 25 minut. Na 10 minut przed końcem pieczenia do grillowanych warzyw dodajemy pomidorki koktajlowe. W międzyczasie gotujemy quiona. W garnku gotujemy 500 g wody, solimy i dodajemy opłukane na sitku quinoa. Gotujemy przez 10 minut, zdejmujemy z palnika, przykrywamy i zostawiamy w spokoju do momentu, aż cała woda zostanie wsiąknięta przez 'kasze'. Na suchej patelni prażymy orzeszki piniowe.
Upieczone warzywa mieszamy w garnku z quinoa, dodajemy posiekane liście mięty i doprawiamy świeżo zmieloną solą i pieprzem. Na talerzu posypujemy potrawę pokruszona fetą i prażonymi orzeszkami piniowymi.

sobota, 27 września 2008

Crumble na Dzień Jabłka



Jak długo będę pielęgnować mój mały wirtualny zakątek, tak długo Dzień Jabłka będzie mi się kojarzył z debiutem tego właśnie kulinarnego bloga. :) Równo rok temu 28 września – zamieściłam nieśmiało pierwszy wpis – przepis na tartę Tatin.
Od tamtej pory wiele się zmieniło w moim życiu i na moim blogu; poznałam wielu interesujących ludzi, w tym jedną bardzo, bardzo, wręcz niespotykanie bratnią duszę (anielską ;-)). To co na pewno się nie zmieniło – to moja wciąż rosnąca chęć kulinarnych przygód i szukanie nowych wrażeń smakowych.
W tym roku, podobnie jak w roku poprzednim, Dzień Jabłka w ujęciu blogowym prowadzony jest przez Tatter z Palce lizać!. A ja niemal sentymentalnie się do niego przyłączam. :)

Crumble, które dzisiaj przedstawiam, tak naprawdę przygotowałam (i zjedliśmy) wczoraj.
Po ostatnich dość kapryśnych, zimnych i deszczowych dniach – w końcu pięknie zaświeciło słońce, a temperatura o kilka kresek podskoczyła do góry. Żal było nie wykorzystać tak cudnego dnia na rodzinne rozrywki. :) Korzystając z wolnego weekendu - całą naszą czwórką wybraliśmy się wczoraj na rowerową wycieczkę. Ach jak było przyjemnie! Wrześniowe promienie słoneczne cudnie przypiekały twarze, a lekki wiatr rozwiewał włosy.
W celu uzupełnienia straconych kalorii ;-) - po powrocie do domu zaserwowałam pyszne, ogromnie aromatyczne i słodkie crumble. Oczywiście z jabłkiem w roli głównej. Kruszonkę przygotowałam już wcześniej, więc przyrządzenie całej reszty było kwestią kilku chwil.
Przepis na migdałową kruszonkę, a także sposób przygotowania nadzienia zaczerpnęłam od Pierre Herme z jego książki „Desery”. Mistrz Herme proponuje by owoce potraktować podobnie, jak rzecz się ma w przygotowaniu tarty Tatin, a zatem zanim trafią do żaroodpornego naczynia – wpierw przesmażyć je na maśle z dodatkiem brązowego cukru. Dopiero tak skarmelizowane owoce trafiają do pieca przykryte kruszonkową pierzynką.
Przepis Herme na jabłkowe crumble nieco urozmaiciłam, dodając brzoskwinię, oraz obok rodzynek – nadałam im towarzystwo przepięknych owoców suszonej żurawiny.
Muszę przyznać, że tak przygotowane crumble baaardzo mi zasmakowało, mimo, że było pieruńsko słodkie (tym razem nie zmniejszyłam ilości cukru, jak mam to zwykle w zwyczaju). Jedwabisty, maślano – karmelowy sos, który otulał owoce okazał się tak pyszny, że choćby dla niego samego warto było na tę słodką rozpustę. ;-)

A dzisiaj, chociaż pogoda już mniej atrakcyjna, niż wczorajsza – znów pojechałam (tym razem tylko z synem) na rowerową przejażdżkę. Podobno sport to zdrowie. :) A ja dodam, że dobre jedzenie – to świetne samopoczucie. ;-)





Crumble jabłkowo – brzoskwiniowe z żurawiną i rodzynkami
inspirowane przepisem z „Deserów” na Crumble jabłkowe Pierre Herme'a

Kruszonka migdałowa:
65 g zimnego masła pokrojonego na małe kawałki
65 g cukru (dałam jasnego muscovado)
¼ łyżeczki miałkiej soli
65 g przesianej mąki
65 g zmielonych migdałów


Nadzienie:

2 duże kwaskowe jabłka
1 duża brzoskwinia
1/3 szkl. rodzynek
1/3 szkl. suszonej żurawiny
30 g brązowego cukru (dałam pół na pół jasnego i ciemnego muscovado)
ok. ½ łyżeczki mielonego cynamonu
30 g masła + odrobina do wysmarowania formy

Wszystkie składniki kruszonki wrzucić do malaksera i miksować pulsacyjnie, aż do uzyskania grudek (lub ręcznie ucierać w misce drewnianą łyżką).
Kruszonkę wstawić do lodówki do schłodzenia (min. 30 min.).

Nagrzać piekarnik do temp. 200 st.C.
Jabłka obrać, usunąć gniazda nasienne, pokroić na ósemki lub w sporą kostkę.
Brzoskwinie umyć, usunąć pestkę, pokroić podobnie jak jabłka. Włożyć owoce do miski, dodać żurawinę, rodzynki, cukier i cynamon – dokładnie wymieszać.
Masło rozpuścić na teflonowej patelni. Dodać owoce. Mieszając, smażyć, aż cukier się rozpuści, a owoce się zrumienią.
Żaroodporne naczynie wysmarować masłem, włożyć skarmelizowane owoce (wraz z sosem, który wytworzył się na patelni) i posypać migdałową kruszonką.
Wstawić do piekarnika i jednocześnie obniżyć temperaturę do 150 st.C.
Piec ok. 15 min. (kruszonka powinna się lekko zrumienić).
Podawać na ciepło z creme fraiche lub ubitą śmietaną kremówką lub kulką lodów waniliowych.

Smacznego!

niedziela, 21 września 2008

Plum cake "Tatin"



Hasło „Tatin” właściwie mówi samo za siebie. Każdy kto zna (pewnie wszyscy) tartę Tatin, wiedzą o co chodzi z tego typu wypiekami. Jednym zdaniem, można by rzec: ciasto do góry nogami (a może do góry dnem? do góry owocem?). ;-)
Przepis na dzisiejsze ciasto jest autorstwa Iny Garten, znanej jako Bosonoga Contessa (Barefoot Contessa) ze szklanego okienka i licznych książek kulinarnych (szkoda, że te ostatnie - nie w polskim wydaniu).
Choć osobiście uważam, że jedzenie serwowane przez Inę Garten jest nieprzyzwoicie tłuste lub słodkie, a ona sama denerwuje mnie swoim ekranowym, wymuszonym śmiechem (wybaczcie, nie mogłam o tym nie wspomnieć) – to jednak uwielbiam przyglądać się jak Contessa pracuje w swojej kuchni. :)

Plum cake 'Tatin' odbiega jednak od oryginalnej tarty 'Tatin'. I bynajmniej nie chodzi o zamianę jabłek na śliwki, ale przede wszystkim o pokrycie owoców ucieranym ciastem, zamiast kruchym. Zresztą różnic jest więcej: wystarczy wspomnieć, że zrezygnowano ze smażenia owoców w karmelowo – maślanym sosie, na rzecz samego polania śliwek karmelowym syropem. Dodatek kwaśnej śmietany powoduje, że ciasto nie tylko nabiera smakowego charakteru, ale przede wszystkim wpływa na jego ciekawą, puszystą strukturę.
W tym wydaniu (porównując do tarty 'Tatin'), to już zupełnie inne ciasto, ale niemniej atrakcyjne i smaczne.

Gdy widzę w przepisie przerażające (jak dla mnie) ilości cukru – niemal bez zastanowienia wprowadzam drastyczne cięcia. I tym razem było nie inaczej. Oryginalne 1 i ¾ szklanki cukru na stosunkowo niewielkie ciasto – to dla mnie zbyt wiele szczęścia. ;-) Dlatego do przygotowania syropu użyłam tylko ½ szklanki (i ¼ szkl. wody). I choć śliwki nie pływały w karmelu, jak zapewne wyglądałoby to w oryginale, to i tak wyszło wystarczająco słodkie i klejące.
Wspominałam niedawno, że w moim domu zwykle potrzebujemy kilka dni na to, by ciasto w całości zniknęło z talerza. Tym razem starczyło kilka godzin. :) I cóż począć z takimi łasuchami? ;-)





Plum cake 'Tatin'

z przepisu: Iny Garten „Barefoot in Paris”

6 łyżek niesolonego masła w temp. pokojowej (3/4 kostki = ok. 190 g)
10-12 fioletowych śliwek, przepołowionych i wypestkowanych (radzę użyć niezbyt miękkich)
1 + ¾ szkl. cukru (dałam ½ + ¾ szkl. jasnego muscovado)
1/3 szkl. wody (dałam ¼ szkl.)
2 bardzo duże jajka w temp. pokojowej
1/3 szkl. kwaśnej śmietany
½ łyżeczki drobno startej skórki z cytryny
½ łyżeczki czystego ekstraktu z wanilii
1 szkl. + 2 łyżki mąki
½ łyżeczka proszku do pieczenia
¼ łyżeczki soli

Rozgrzać piekarnik do temp. 177 st. C. Formę o średnicy 23 cm, z wyjmowanym dnem – wysmarować masłem i wyłożyć papierem do pieczenia. Rozłożyć śliwki, rozcięciem do góry.
Wmałym rondelku połączyć 1 szkl. cukru z 1/3 szkl. wody, zagotować i potrzymać na ogniu, dopóki syrop nie nabierze bursztynowego koloru (temp. ok. 180 st.C). Gotowym syropem zalać śliwki.
Utrzeć mikserem ¾ kostki masła z pozostałym (3/4 szkl.) cukru, aż masa będzie gładka i biała. Zmniejszyć prędkość miksera i dodawać po jednym jajku. Dodać kwaśnej śmietany, skórkę z cytryny, ekstrakt waniliowy i całość połączyć. W osobnej misce wymieszać mąkę z proszkiem do pieczenia i solą - mieszając na wolnych obrotach, dodawać powoli do mokrej masy. Nie miksować długo, tylko do połączenia składników.
Wylać masę na śliwki. Piec ok. 30 – 40 min. (patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy).
Chłodzić ciasto przez 15 min., a następnie przełożyć na paterę .
Podawać ciepłe, lub w temp. pokojowej.
Smacznego!


Wierzch surowego ciasta obsypałam 2 łyżkami jasnego muscovado, co dało po upieczeniu pyszną, cukrową skorupkę. Co prawda, skorupka ta, po przewróceniu ciasta "do góry dnem" - stała się niewidoczna dla oka, ale zapewniam, że cudnie chrzęściła pod zębami przy każdym jedzonym kawałku.

poniedziałek, 15 września 2008

Łosoś w bazyliowym pesto

Ryby nieczęsto goszczą na naszym stole. W sekrecie Wam powiem, że trochę się ich boję. ;-) Boję się ich sprawiać, boję się jak łypią na mnie swoim okiem... Dlatego jeśli już decyduję się na rybę – to zwykle gotowy filet.
Lubię gdy ryba zestawiona jest z jakimś konkretnym, zdecydowanym smakiem, czy to w postaci 'mocnych' przypraw, jak na przykład ostra pasta curry, czy z dodatkiem łagodnym, ale z 'charakterem', jak choćby pesto.
I dzisiaj to właśnie bazyliowe, zielone pesto towarzyszy mojemu łososiowi. Prawdę mówiąc dobrana z nich para. Nie dość, że wizualnie pięknie się prezentują, to jeszcze naprawdę dobrze razem smakują. A musicie wiedzieć, że nie jestem rybną fanatyczką i nie wpadam w zachwyt nad każdym zjedzonym kęsem.




Pesto, to dla mnie niesamowicie pyszny dodatek. I taki uniwersalny. Najlepsze oczywiście domowe, bo te kupne zawierają niestety wypełniacze (np. ziemniaki). Chociaż przyznaję uczciwie, zdarza mi się czasem używać sklepowych gotowców. Czy uwierzycie, że gdy poraz pierwszy kupiłam pesto (a było to kilka lat temu) i jeszcze nie bardzo wiedziałam jak je używać – zrobiłam rzecz najgorszą jaką można wyrządzić tej paście...włożyłam je do garnka i zaczęłam gotować... Jeszcze dziś na samą myśl o tym – uszy mi się czerwienią. ;-)
Domowe pesto robię w malakserze, chociaż zapewne utarte w moździeżu (gdybym tylko miała tyle pary w rękach ;-)) byłoby smaczniejsze. Wszak bazylia nie przepada za metalem...
Zapraszam więc dzisiaj na domowe pesto bazyliowe, zielone i pyszne, w towarzystwie rybnym. :)





Łosoś w bazyliowym pesto


2-3 porcje łososiowych filetów
sól, pieprz

Kawałki łososia umyć, osuszyć papierowym ręcznikiem. Natrzeć solą i pieprzem z obu stron. Skropić oliwą.

Pesto:

spory pęczek zielonej bazylii
4 łyżki oliwy z oliwek extra vergine
1-2 ząbki czosnku
1 szkl. utartego pecorino lub parmezanu
2-3 łyżki orzeszków pinii lekko uprażonych
pieprz do smaku (ew. sól)
sok z ½ cytryny

Wszystkie składniki wrzucić do blendera i dokładnie zmiksować.

Łososia zgrillować lub usmażyć (ja smażę na patelni beztłuszczowej) po ok. 4 minuty z każdej strony, zaczynając od strony pokrytej skórą. Podawać z przygotowanym pesto.




Cytryna nie jest obowiązkowa w przygotowaniu pesto. Ja lubię kwaśną nutkę, zwłaszcza, że do ryby świetnie pasuje.

niedziela, 7 września 2008

Lawendowe nektarynki na ciepło – zimno

Zacznę od tego, pewna Anielica mnie obdarowała. :) Podobno to Mikołaj przynosi nam prezenty (mój syn nadal w to wierzy :)), tymczasem okazuje się, że ten brodaty Jegomość w czerwonym kubraku, z długą, białą brodą i wielkim worku na ramionach – jest w komitywie z Aniołami i ma w nich cudownych pomocników, którzy nie czekają do gwiazdki. ;-) Otóż owa Anielica obdarowała mnie kulinarnymi różnościami, dodam samymi pysznymi. :)
Swego czasu poprosiłam Anielicę o konsultację, czy zakupiona przeze mnie lawenda jest aby na pewno jadalna. Anielica podumała, włożyła słoiczek sprawdzonej lawendy w zgrabny kartonik i wysłała go nie - reniferowym zaprzęgiem. ;-)





Lawendowe pączki okazały się niezwykle aromatyczne, a mnie bardzo korciło, by jak najszybciej wypróbować ich smak w potrawie. W zanadrzu miałam przygotowane wyszperane przepisy, które już wcześniej mnie zaciekawiły…
W pierwszej kolejności przedstawię Wam słodki deser. Naprrrrawdę słodki. Słodki jak miód i pachnący jak lawenda. Gdy zaczęłam go przyrządzać i zapach ciepłego miodu wzniósł się w powietrze – w jednej chwili, z przerażeniem ujrzałam zmasowany szturm os, które jak w amoku tłukły się o szyby okna kuchni, szukając wejścia. Kilku z nich udało się dostać do środka, więc przestrzegam, jeśli mielibyście ochotę na ten deser – pozamykajcie wprzód wszystkie okna! ;-))
Przepis na nektarynki gotowane w syropie miodowo – lawendowym, bo o nich właśnie mowa, znalazłam tutaj. W oryginale zaproponowano dość dużo cukru, miodu i wody do przygotowania syropu. Doświadczenie kulinarne to jednak fantastyczna sprawa, bo na pierwszy rzut oka wiedziałam, że taka ilość słodkiego ulepku wystarczyłaby na przygotowanie nektaryn dla całej drużyny piłkarskiej. ;-) Nie pomyliłam się, mimo zmniejszenia proporcji – syropu wystarczyło aż nadto dla takich łasuchów jak my.
Deser jedliśmy na ciepło (nie gorąco), z kulką lodów, która nieco równoważyła słodki smak sosu, a zetknięcie zimnego z ciepłym dawało ten miły efekt płynącej śmietanki. Nie wiem, jak Wy, ale ja jako dziecko, potrafiłam tak długo czekać na jedzenie loda, dopóki zupełnie się nie rozpłynął i nie zamienił ze stałego w płynny. :)





Nektarynki gotowane w syropie miodowo – lawendowym

4 -6 nektarynek (raczej niezbyt miękkich)
1 szkl. wody
1/3 szkl. miodu
1/3 szkl. cukru
1 łyżeczka suszonych kwiatów lawendy jadalnej

Kilka kulek lodów (np. waniliowych), lub mocno schłodzonego naturalnego jogurtu.


Nektarynki umyć, osuszyć, przepołowić nożem i pozbawić pestki.

W szerokim rondlu (ja użyłam wysokiej teflonowej patelni) zagotować wodę wraz z cukrem i miodem. Dosypać kwiaty lawendy i krótko pogotować na niewielkim ogniu. Włożyć ostrożnie połówki nektaryn – gotować kilka minut, aż nektarynki nieco zmiękną (uwaga, nie rozgotować ich!). W trakcie gotowania można obrócić je, jeśli syrop w całości ich nie zasłania. Łyżką cedzakową wyjąć delikatnie nektarynki z syropu; odłożyć na półmisek.
Nieznacznie zwiększyć ogień, zagotować ponownie syrop i uważając by nie wykipiał, pozwolić na dalsze gotowanie, do momentu, aż syrop nabierze ładnej, lekko bursztynowej barwy i odrobinę zgęstnieje.

Lekko ostudzone nektarynki podawać z kulką lodów lub jogurtem, polane gorącym syropem miodowym.
Smacznego!





Niestety nektarynki nie są szczególnie chętne we współpracy podczas usuwania pestki (mogłyby pójść na nauki do awokado ;-)). Bardzo łatwo jest uszkodzić i porozrywać miąższ podczas wykręcania pestki. Dlatego polecam użycia stołowej łyżki, którą należy stanowczo wbić w miąższ połówki tuż przy pestce i mocno podważyć. :)

sobota, 6 września 2008

Włoskie ciasto z gruszkami i imbirem

Gdy zobaczyłam je u Joanny, na Kwestii Smaku –poczułam ten elektryzujący wstrząs, taki sam jak zawsze, gdy od pierwszej chwili wiem, że koniecznie i natychmiast muszę przyrządzić to coś, co wpadło mi w oko. I wiem, że nie wypadnie, dopóki nie spróbuję. W jednej sekundzie zaczarował mnie opis „włoski placek…”. Dla mnie już samo słowo „włoski” ma magnetyczne właściwości. I cokolwiek by się pod nim kryło, kupuję niemal w ciemno.
Ciasto Joanny kusiło czymś jeszcze: składnikami „na czasie”, czyli gruszki i imbir. Fajne połączenie. :) A że, nic się u mnie nie zmieniło, jeśli chodzi o smak na ostrą nutkę, więc czym prędzej pobiegłam do kuchni.
Ponieważ jednak w lodówce nie było już ani kawałka świeżego imbiru– postanowiłam poeksperymentować i spróbować użycia zamienników. Mam w swoich zapasach imbir kandyzowany i syrop imbirowy (ten sam, który swego czasu dodawałam do lodów truskawkowych) i właśnie te dwa składniki wylądowały w moim cieście. Jako, że syrop imbirowy, jest bardzo słodki, dlatego odjęłam z przepisu niewielką część cukru. Trudno powiedzieć, czy ciasto na tych zmianach zyskało, czy straciło (wszak nie jadłam oryginału), niemniej wyszło naprawdę pyszne, wilgotne w środku, ze złocistą skorupką na wierzchu. A do tego od czasu do czasu trafiała się pod zębem mała niespodzianka, w postaci chrupkiego, słodko – ostrego imbiru.
Trochę się bałam, że moi domownicy niechętnie sięgną po takie ciasto i że przyjdzie mi samej zjeść całą blaszkę (dałabym radę!), tymczasem moje obawy okazały się bezpodstawne, bo chłopcy zajadali się, aż miło.
Mój placek rósł jak szalony (czyżbym miała nadaktywny proszek do pieczenia i sodę? ;-) ). I mimo, że plasterki gruszek (a dałam ich więcej, niż proponowała Joanna) ułożyłam na surowym cieście „na zakładkę” i bardzo ciasno – to ciasto w piekarniku wprost eksplodowało w górę, wciągając owoce w dół. Oczywiście, przy studzeniu, jak to często bywa, ciasto trochę „siadło”, jednak nie miało to wpływu na jego puszystość .
Zachęcam do spróbowania placka Joanny i odsyłam Was do oryginalnego przepisu. Tutaj jednak podam już przepis z tymi niewielkimi zmianami, które sama wprowadziłam.
A może skusicie się na obie wersje? ;-)





Włoskie ciasto z gruszkami i imbirem

180 g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
175 + 25 g miękkiego masła
150 g drobnego cukru
2 + 1 łyżki syropu imbirowego
2 łyżki imbiru kandyzowanego, drobno posiekanego
3 jajka
500 g gruszek bez gniazd nasiennych, pokrojonych w cienkie plasterki
1 łyżka jasnego brązowego cukru

Formę typu tortownica o średnicy 23 cm wysmarowałam masłem i wyłożyłam papierem do pieczenia. Piekarnik nagrzałam do 180 stopni C. Mikserem ubiłam 175g masła z cukrem - na puszystą masę. Miksując dalej, dodawałam po jednym jajku, a potem 2 łyżki syropu imbirowego.
W osobnej misce, wymieszałam mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą,. Suche składniki dodałam do misy ze składnikami mokrymi. Mieszałam dość krótko, tylko do połączenia składników. Na koniec wmieszałam posiekany imbir kandyzowany.
Ciasto wylałam do formy. Ułożyłam bardzo ciasno plasterki gruszek w rozetkę. Wierzch polałam cienką strużką 1 łyżką syropu imbirowego i posypałam brązowym cukrem. Wyłożyłam wiórkami aż patyczek włożony w środek ciasta był suchy.


czwartek, 4 września 2008

Ostre krewetki

To znamienne, że gdy odchodzi lato, a pogoda coraz bardziej kapryśna i temperatury już nie tak wysokie – mam od razu ochotę na coś pikantnego. Żeby nie było niejasności… ;-) ostre potrawy lubię i bez deszczy, i spadków temperatur, ale w upale nie nęcą aż tak bardzo. Jednak „uff, jak gorąco!” :) to już przeszłość, zatem i rozgrzewające dania powracają do menu.

Przepis na dzisiejsze danie pochodzi z „Kuchni Azjatyckiej. Wielka Księga Kucharska” wyd. Konemann. W oryginale, przepis z rozdziału dotyczącego kuchni Sri Lanki, traktował o pikantnych owocach morza: krewetek, kalmarów i małży - zamkniętych w jednym daniu. Zrezygnowałam z dwóch ostatnich, poprzestając tylko na krewetkach, które mieszkają w moim zamrażalniku. Cała reszta, właściwie bez zmian, nie licząc tego, że zwiększyłam ilość pomidorów, by uzyskać więcej aromatycznego sosu, do otulenia makaronu.
Polecam wszystkim ostrolubnym.




Makaron z ostrym sosem pomidorowym i krwetkami

surowe lub mrożone krewetki (w ilości potrzebnej dla dwóch osób, u mnie 16 szt.)
1 łyżka oliwy
1 średnia cebula
1 -2 duże ząbki czosnku
1 łyżka drobno utartego świeżego imbiru
½ łyżeczki zmielonej kurkumy
1 łyżeczka chili w proszku
1 łyżeczka papryki w proszku
puszka (400 g) pulpy pomidorowej (może być też przecier)
1 łyżeczka cukru palmowego lub brązowego

2 porcje makaronu (u mnie udon)

W rondlu lub głębokiej patelni rozgrzać oliwę. Wrzucić cebulę - zeszklić. Dodać wyciśnięty czosnek i utarty imbir. Krótko przesmażyć. Dać kurkumę, chili i paprykę i smażyć ok. 2 min. Wrzucić do rondla krewetki. Smażyć do momentu, gdy krewetki zróżowieją. Dodać przecier pomidorowy i cukier. Dusić, mieszając, aż sos się podgrzeje.
Podawać z makaronem lub ryżem. Można też serwować jako samodzielne danie.