wtorek, 25 listopada 2008

Bułeczki w stylu chińskim



Gdyby to było możliwe moi chłopcy codzienne jedli by pizzę lub suto nadzianą pitę. Aż do znudzenia, które notabene jakoś nie nadchodzi... A ja, choć tym dwóm nie mam nic przeciwko (o! wręcz przeciwnie! bardzo lubię!) to naprawdę chętnie szukam odmiany w zakresie obiadowych wypieków drożdżowych. Tym razem z pomocą ponownie przyszły nieocenione pomysły kulinarne z blogu Tatter "Palce lizać!".
Wykorzystałam pomysł na bułeczki w stylu chińskim, by zaspokoić niezaspokojone żądze chłopaków na jedzenie „do ręki”. Chłopcy byli zachwyceni, a i ja zjadłam z wielką przyjemnością coś nowego. :)
Jeśli chodzi o oryginalny przepis Tatter, jako bazę przyjęłam sam przepis na drożdżowe bułeczki, natomiast nadzienie potraktowałam bardziej dowolnie i obok marynowanego w sosie sojowym kurczaka - znalazły się dodatki, które w chwili obecnej miałam dostępne w domu. Jako, że bardzo lubię smak słodkiego sosu ostrygowego – pozwoliłam sobie tymże właśnie „dosmaczyć” nadzienie.
Polecam przepis Tatter, bułeczki wychodzą naprawdę świetne. Smakują równie dobrze gorące od razu po upieczeniu, po wystygnięciu, jak i na drugi dzień lekko podgrzane w piekarniku.




Bułeczki w chińskim stylu
cytuję za Tatter:

450g białej pszennej mąki chlebowej
1 1/2 łyżeczki drożdży instant
280ml mleka
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru
30g masła miękkiego

Mąkę mieszam z drożdżami. Dodaję resztę składników i wyrabiam gładkie ciasto. Zostawiam do wyrośnięcia w cieple przez ok. 1 godzinę. (Cały proces wyrabiania i wyrastania ciasta można przeprowadzić w maszynie cykl >dough< ).

W tym czasie przygotowuję nadzienie:

4 łyżki oleju z orzeszków ziemnych
7cm kawałek świeżego imbiru, starty
4 łyżki dobrego sosu sojowego
2 łyżki miodu
500g filetów z kurczaka, krewetek (surowych) lub 500g mieszanych warzyw : marchewka, brokuły, pory, kiełki, papryka
6 zielonych cebulek
2 łyżki posiekanej kolendry
sol i świeżo mielony pieprz

Kurczaka/krewetki drobno siekam, warzywa kroję na małe kawałki. Dodaję resztę składników nadzienia, mieszam i zostawiam na 30 min.
Ciasto dziele na 14 części, które lekko zawijam w kulki i zostawiam złączeniami w góre pod przykryciem na 15-20 min. Następnie każda kulkę rozwałkowuję na cienki placek (ok. 15 cm średnicy), nakładam łyżkę farszu i zwijam bułeczkę. Każdą umieszczam na naoliwionej blasze do pieczenia. Zostawiam na ok. 45 min. w ciepłym miejscu. Bułeczki smaruję żółtkiem roztrzepanym z wodą i posypuję nasionami białego/czarnego sezamu. Piekę w piecu nagrzanym do 200C, ok 25-30 min. Gdyby bułeczki zaczeły nabierać zbyt szybko koloru, trzeba je przykryć arkuszem folii aluminiowej. Podaję gorace.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Maślane ciasteczka lawendowe



Robiłam je dwukrotnie podczas ostatniego tygodnia. Pierwszy raz kilka dni temu, ot tak, do kawy. Zniknęły migiem. :) I dzisiaj, bo spodziewałam się porannego Gościa, a nie miałam zbyt wiele czasu na to by coś treściwszego przygotować. Wczoraj późnym wieczorem zagniotłam ciasto, które przez noc leżakowało w lodówce, a dzisiaj wystarczyło niecałe pół godziny, by wyjąć z piekarnika pachnące słodkości. Do tego, jakie czary! Nie było brudnych naczyń w zlewie. ;-)
Przepis zaczerpnęłam od Tatter i polecam wszystkim lubiącym maślane ciasteczka, którym nie przeszkadza smak i zapach lawendy. Zresztą, tak naprawdę (co zauważył mój dzisiejszy Gość), lawenda w tym wypieku dość delikatnie o sobie przypomina. Nie jest to smak dominujący i natarczywy.
Pozwoliłam sobie na jedną zmianę w przepisie, a mianowicie podobnie jak ostatnio w prezentowanej szarlotce – tak i tutaj zamieniłam biały cukier na brązowy cukier trzcinowy. Myślę, że bez szkody dla ciasteczek. :)
Polecam wszystkim, bo ciasteczka, choć może nie wykwintne – to swój mały urok mają i to głównie właśnie za sprawą lawendowego dodatku. :)




Lavender biscuits wg Mary Berry
cytuję za Tatter :

175g miękkiego masła
2 łyżki świeżych kwiatów i liści lawendy, drobno posiekanych (lub jedna niepełna łyżka suszonych kwiatów)
100g miałkiego cukru (caster)
225g zwyklej mąki
25g demerary

Przygotowuje 3 duże blachy do pieczenia ciastek smarując je niewielką ilością oleju.
Ubijam masło z lawendą, dodaję cukier, nadal ubijając. Potem mąkę - wszystko mieszam, zagniatam krótko, aż ciasto stanie się gładkie.
Dzielę ciasto na dwie części i z każdej formuję wałek ok. 15cm długi.
Rozsypuję demerarę na tacce i wykładam na nią wałki, obracam, aby dokładnie pokryć je cukrem. Zawijam wałki w folię i chłodzę, aż stwardnieją.
Rozgrzewam piec do 160C. Każdy wałek dzielę na 20 plastrów, które układam na blachach. Piekę 15-20min, aż będą delikatnie brązowe na brzegach.

piątek, 21 listopada 2008

Jesienne spacery



Na codzienne spacery zwykle wybieramy się we dwie. Ona – zupełnie maleńka kobietka i ja – kobieta już całkiem spora. :) Tak jest najlepiej. Nikt nie kręci nosem, że nudno, że zimno, że już chce do domu... Nam, dziewczynom jest dobrze. :) Czasem zabieramy ze sobą pluszową myszkę, albo króliczka, albo tygryska. Czasem wszystkie naraz. Ale oni są w porządku, nie robią kłopotów, nie marudzą. Chętnie spacerują razem z nami. Czasem, gdy duża kobieta jest w wyjątkowo dobrym nastroju, a za oknem słońce świeci – zabieramy też aparat. On też lubi te spacery. :) No bo w końcu czy Wam by się nie znudziło, gdyby ciągle i ciągle kazano Wam tylko spoglądać swym okiem na ciasta, ciasteczka, makaron i cukinię? Nuuuudy, proszę pana, nuuuudy..., jak w polskim filmie... ;-) A na zewnątrz tyle się dzieje! Mała kobietka śmiesznie przebiera nogami, prawie jak kaczuszka, która w domu została (i pewnie jej smutno, że dzisiaj nie jej kolej)... I miny stroi przed obiektywem, niektóre z nich zupełnie aktorskie... ;-) A do tego liści tyle pod nogami, a gdzieniegdzie jakiś zapomniany kasztan się jeszcze znajdzie... A tam obok ścieżką idzie pani z wózkiem... Na jej widok mała kobietka woła: „O! Niunia!”... A za chwilę” 'hau! hau!” na widok przebiegającego psa...
Jesienne spacery...:)

A ja, popijam gorącą herbatę, zajadam szarlotkę i wspominam nasze spacery przeglądając zdjęcia... I myślę o tym, że obecna szaruga i deszcze, i wiatr już nie sprzyjają miłym wędrówkom kobietki małej i dużej kobiety...




Dzisiejsza szarlotka to jedna z moich ulubionych wersji „na szybko”, zaczerpnięta z przepisu Dziuni na szarlotkę kruszonkową. Ta oryginalna, wykonywana jest z dość dużych proporcji, dlatego zawsze zmniejszam ilość składników przynajmniej o połowę. Tym razem wprowadziłam niewielką zmianę, jednak zdecydowanie wpływającą na smak szarlotki. Zamiast zwykłego białego cukru pudru – użyłam brązowy cukier trzcinowy, co nadało ciastu ten charakterystyczny dla niego lekko karmelowy posmak. Dodatkowo górną kruszonkę okrasiłam suto orzechami laskowymi, a jabłkowe nadzienie „podkręciłam” odrobiną utłuczonych w moździeżu goździków.
To naprawdę świetne ciasto na jesienne wspomnienia... :)
Polecam!




Szarlotka kruszonkowa
bardzo mocno inspirowana przepisem Dziuni, z moimi zmianami

ok. 1 kg jabłek
1 -2 łyżki wody
ok. 2 łyżki brązowego cukru trzcinowego (ilość w zależności od stopnia słodkości / kwaśności jabłek)
2-3 drobno utarte goździki

Jabłka obrać, zetrzeć na grubej tarce lub pokroić w kostkę (ja preferuję krojone). Na dno garnka wlać wodę. Wrzucić jabłka i cukier. Mieszając od czasu do czasu – smażyć kilka minut. Gdy jabłka lekko zmiękną – dodać utarte goździki. Smażyć aż cały sok, który oddadzą jabłka – wyparuje. Odstawić do ostygnięcia.

Ciasto kruszonkowe:
2,5 szkl. mąki krupczatki
250 g zimnego masła, pokrojonego na małe kawałki
szczypta soli
ok. ¾ – 1 szkl. brązowego cukru trzcinowego
ok. ½ szkl. grubo posiekanych orzechów laskowych (najlepiej pozbawionych skórki)

Mąkę przesiać, dodać sól. Masło rozetrzeć palcami z mąką. Dodać cukier i „zagnieść” kruszonkę. Podzielić na dwie części. Do jednej z nich wmieszać delikatnie orzechy. Obie części chłodzić w lodówce ok. 30 min.

Piekarnik rozgrzać do temperatury 200 st. C. Formę wielkości 25x25cm (lub nieco większą) wysmarować masłem.
Na dno foremki wysypać jedną część kruszonki (bez orzechów). Lekko ugnieść palcami. Wyłożyć ostygnięte jabłka. Na wierzch wysypać kruszonkę orzechową.
Piec ok. 40 min.
Smacznego!

poniedziałek, 17 listopada 2008

Tarta orzechowa z ricottą i figami

To moja ostatnia propozycja w ramach Orzechowego Tygodnia, prowadzonego przez Elę z bloga My best food. Co prawda na blogu pojawia się dopiero dzisiaj, ale wczoraj w ten ostatni dzień wspólnej zabawy – nie udało mi się wykrzesać czasu na blogowy wpis. No cóż..., większość dnia spędziłam w kuchni. ;-) Choć niekoniecznie cały przy tarcie. :)
To prosta tarta, w której przenikają się smaki: orzechowego kruchego ciasta, delikatnej ricotty i soczystych fig. Jak wszystkie tarty robi się ją ekspresowo, a najwięcej czasu zajmuje czekanie, aż ciasto się schłodzi. :)
Tartę można wykonać zarówno w jednej dużej formie, jak i małych foremkach – takich na jedną porcję. Ja zrobiłam obie wersje. :)
Najlepiej smakuje, gdy bezpośrednio przed konsumpcją polejemy suto płynnym miodem. Mniam!




Orzechowa tarta z ricottą i figami

Spód:
250 g mąki
125 g masła pokrojonego na małe kawałki
100 g cukru pudru przesianego
60 g mielonych orzechów laskowych

Z podanych składników zagnieść szybko ciasto (wygodnie użyć malaksera). Gotowe ciasto uformować w kulę, spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i odstawić do lodówki na min. 30 min.

Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st. C. Przygotować formę do tarty o średnicy 30 cm. Schłodzone ciasto rozwałkować w okrąg o średnicy nieco większej niż wielkość foremki (ok. 35 cm). Piec na 'biało' przez ok. 10 min.

Nadzienie:
500 g ricotty
2 jajka
150 g cukru
1 łyżeczka esencji waniliowej
1 łyżka maizeny

2-3 duże świeże figi, pokrojone na plasterki ok. 0,5 cm grubości
garść orzechów laskowych uprażonych, pozbawionych łupinek

Jajka ubić z cukrem, dodając kolejno esencję waniliową i maizenę. Na koniec delikatnie wmieszać ricottę.
Serową masę wyłożyć na lekko podpieczony spód, wyrównać szpatułką. Ułożyć plasterki fig. Posypać orzechami. Piec aż masa serowa się zetnie (ok. 25-30 min.).
Smacznego!



Mnie zależało, aby figi nie były zbyt mocno spieczone, dlatego owoce i orzechy wyłożyłam na masę serową dopiero na 10 min. przed końcem pieczenia (wtedy, gdy masa serowa była już ścięta).

piątek, 14 listopada 2008

Khitcherie




Tak naprawdę ten aromatyczny ryż, który dzisiaj przygotowałam to pewna własna wariacja na temat indyjskiego khitcherie (kitchouri). W oryginale orzechowe w smaku basmati połączone jest z tur dal, czyli jak zdołałam (z niejakim trudem) ustalić – prawdopodobnie z odmianą soczewicy. Niestety moje śledztwo dotyczące tur dal nie do końca uznaję za udane, bowiem rozrzut informacji jaki znalazłam był stanowczo za duży... Wg różnych źródeł tur dal to łuskany żółty groch, albo fasolka o żółtawym kolorze, albo groch „gołębi” i na koniec odmiana soczewicy właśnie... Jeśli potraficie mi pomóc w rozszyfrowaniu tej zagadki – będę wdzięczna. :) Ostatecznie do mojej wersji khitcherie dodałam ulubioną przeze mnie ciecierzycę, którą dzień wcześniej namoczyłam w zimnej wodzie, a potem ugotowałam. Danie jest niezwykle aromatyczne, za sprawą tradycyjnych hinduskich przypraw. A dodatek słodkich rodzynek i orzechów nerkowca, oraz cymnamon – stanowią zaskakujący kontrast dla wydawałoby się wytrawnej całości. Duet pikantnego i słodkiego - palce lizać!
I choć orzechy tutaj nie stanowią głównego składnika, przepis chętnie zabłyśnie w ramach Orzechowego Tygodnia. :)



Khitcherie
inspirowane przepisem z „Podróże kulinarne. Kuchnia Indyjska.” wyd. Rzeczpospolita

½ szkl. ugotowanej ciecierzycy (może być z puszki)
2-3 łyżki sklarowanego masła
1 mała cebula drobno posiekana
1 duży ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę
½ – 1 łyżeczki świeżej zielonej papryczki chilli – drobno posiekanej
1 łyżeczka świeżego imbiru drobno utartego
¼ łyżeczki kurkumy w proszku
½ łyżeczki sproszkowanego kuminu
½ łyżeczki garam masala
1 łyżeczka soli
1 laska cynamonu
½ szkl. ryżu basmati – porządnie przepłukanego pod bieżącą wodą
1/3 szkl. rodzynek
1 szkl. gorącej wody
1 łyżka soku z limonki
1/3 szkl. orzechów nerkowych uprażonych na patelni

W garnku lub głębokiej patelni rozgrzać sklarowane masło i zeszklić poszatkowaną cebulę. Dorzucić czosnek, świeży imbir i papryczkę – zamieszać, a po chwili przyprawy: kurkumę, kumin i garam masalę. Smażyć ok. 20 – 30 sek. aby przyprawy uwolniły aromat. Dołożyć ryż, ciecierzycę oraz rodzynki i laskę cynamonu. Zalać wodą - wymieszać. Doprowadzić do wrzenia. Mieszając od czasu do czasu – gotować na wolnym ogniu pod przykryciem, aż ryż będzie miękki. Zdjąć z ognia, usunąć laskę cynamonu. Skropić sokiem z limonki. Przed podaniem posypać nerkowcami.
Smacznego!

środa, 12 listopada 2008

Orzechowe łapy



Czy nie uważacie, że orzechy (wszelakie) poza niezaprzeczalnym faktem, że zdrowe i smaczne, i warto jeść je w ilościach hurtowych ;-) - są po prostu piękne? Dla mnie orzechy, to nie tylko 'produkt spiżarniany'. Lubię je w domu eksponować. Niejednokrotnie rozsypuję do wiklinowych koszyczków i rozstawiam: a to w kuchni na stole, a to na półce, a to w pokoju gdzieś na regale... Mają ten urok jesienny, ale nie smutny i deszczowy.... Ich twarde, brązowe skorupki raczej kojarzą mi się z jesienią złotą, z promieniami słońca przebijającymi się przez nagie gałęzie drzew i żółtymi liśćmi szeleszczącymi pod stopami... :)
Moje wspomnienia z lat dziecięcych w dużej mierze kojarzą się z orzechami. Pamiętam, jak ojciec każdej jesieni znosił do domu płócienne worki pełne orzechów włoskich i laskowych. A potem w długie zimowe wieczory – siedzieliśmy wspólnie przy stole i łupaliśmy, łupaliśmy, łupaliśmy... (wtedy telewizor na szczęście nie zabierał z życia tych rodzinnych chwil). I pamiętam, jak ojciec podtykał mi co ładniejsze i większe kawałki orzecha, i mówił „jedz...będziesz mądrzejsza”. W swoim dziecięcym życiu zjadłam morze orzechów... :)



Wczoraj, w dzień św. Marcina (a do tego Święto Niepodległości) nie mogłam nie zakasać rękawów. Wszak to dzień, w którym każdy powinien zjeść rogalika! ;-) Co prawda, to drożdżowe rogale marcińskie, nadziane białym makiem powinny królować na naszych stołach, ale u mnie zagościła wersja 'dla leniwych' i przygotowałam mniej pracochłonne rogaliki nadziane orzechami. Zapewniam Was, że były pyszne! To moja druga propozycja na Orzechowy Tydzień.
Przepis na rogaliki znalazłam u Mirabbelki na blogu Kuchenne pogawędki. Roboczo nazwałam je 'orzechowymi łapami', bowiem na widok ich kształtu takie właśnie nasunęło mi się pierwsze skojarzenie. A zaraz potem zobaczyłam w nich 'kogucie grzebienie'. ;-) Niechaj jednak na łapach poprzestanie. :)
To ciekawy przepis, bowiem zakłada dodatek dyniowego puree, które ładnie zabarwia na żółto drożdżowe ciasto. Łapy wyszły pyszne, zjedliśmy je oblizując się szeroko. ;-)
W tym miejscu jednak chciałam zaznaczyć (dla wszystkich, którzy mieliby ochotę wypróbować przepis Mirabbelki), żeby dość ostrożnie i partiami wlewać ilość płynu do mąki. U mnie mąka zabrała sporo mniej płynu, niż wynika z przepisu. Oczywiście, nie jest to błąd w przepisie. Wszyscy wiemy, że drożdżowe to bardzo specyficzne ciasto: rodzaj użytej mąki, wielkość jaj, a w tym przepisie nawet stopień wilgotności użytego puree dyniowego – mają ogromny wpływ na konsystencję wyrabianego ciasta. Dlatego wlewajmy płyn umiarkowanie i obserwujmy wygląd ciasta.
Natomiast druga uwaga dotyczy ilości nadzienia. Zdaniem łasucha (czyli moim ;-) ) z powodzeniem można przygotować podwójną, a nawet potrójną porcję orzechów. Ja przygotowałam z porcji podwójnej i nakładając na każdy rogal po 1 czubatej łyżce nadzienia wystarczyło mi go dosłownie na styk. A przecież cała zabawa w tym, by jedząc rogala delektować się jak największą ilością orzechów, a nie ciasta. :)



Orzechowe łapy
cytuję za Mirabbelką z blogu Kuchenne pogawędki


70g masła
¾ szklanki mleka *
1, 5 łyżeczki drożdży instant
2 i ¾ maki (ok. 400g)
1/3 szklanki cukru
1 łyżeczka ekstraktu wanilii
2 żółtka jaj i 2 żółtka zrobione z dyni, czyli 2 kopiaste łyżki puree dyniowego
½ łyżeczki soli

Nadzienie:
50g cukru brązowego
40g rozpuszczonego masła
pol szklanki zmielonych orzechów laskowych lub włoskich **
szczypta cynamonu

1 jajko na glazurę

Mleko, masło, cukier, sol podgrzać razem w rondelku. Rozpuszczone składniki lekko schłodzić, dodać wanilie, ubite żółtka, a potem puree dyniowe. Make zmieszać z drożdżami. Całość wymieszać, aż powstanie gładkie ciasto. Dać odpocząć 5 minut i jeszcze raz wyrobić.

Odstawić na godzinę do wyrośnięcia, powinno podwoić objętość.
W międzyczasie zmieszać składniki nadzienia.
Rozwałkować na blacie podsypanym mąką w formie prostokąta, ten zaś pokroić na kwadraty ***. Każdy kawałek ciasta naciąć z jednej strony w równych odstępach na głębokość mniej więcej 1 cm, posmarować nadzieniem orzechowym. Zwijać, tak żeby nacięcia znalazły się na wierzchu rogalika, a po lekkim naciągnięciu obydwu końców do środka rozchyliły się.
Odstawić do wyrośnięcia na pol godziny do 45 min, wyrośnięte posmarować jajkiem.

Piec w temperaturze 190°C około 15 minut do zbrązowienia.

Moje uwagi do przepisu:
* płyny wlewać partiami! I w zależności od konsystencji ciasta dodawać stopniowo więcej, lub poprzestać
** zdecydowanie podwoić ilość nadzienia; pół szklanki orzechów to zdecydowane za mało!
*** dużo ładniejszy kształt 'łap' uzyskiwałam, gdy ciasto cięłam na prostokąty. Przy kwadratach rogale wychodziły jak dla mnie zbyt „chude” (płaskie)

poniedziałek, 10 listopada 2008

Baklawa





Dopiero co zakończyliśmy szalony dyniowy maraton, a już zaczynamy kolejną pyszną zabawę. :) Tym razem przyszedł czas na Orzechowy Tydzień, którego gospodynią poraz drugi została Ela z bloga My best food. Zeszłoroczna zabawa skutkowała wieloma pysznymi daniami i słodkościami, spis których można tutaj podejrzeć. Chyba się wiele się nie pomylę, prognozując, że tegoroczne wspólne gotowanie przyniesie znacznie większy orzechowy plon. :) Hihi, nietrudne to do jasno(prze)widzenia, zważywszy, że coraz większą i wciąż rosnącą popularnością się cieszą te kulinarne zabawy. ;-))




Ja startuję z baklawą (albo bakławą). Myślę, że ten sztandarowy deser kuchni tureckiej, greckiej i wielu krajów arabskich – nie potrzebuje szczególnych słów zachęty. Znają go pewnie wszyscy i wiedzą jaki jest... słodki! :)) Mówi się, że to królowa bliskowschodnich deserów.
Jest to chyba najbardziej orzechowy deser jaki znam. Wszak niemal 100 – procentowe orzechowe nadzienie przerwane jest tylko cienkim jak papier ciastem phyllo. Ciastem tak cienkim, że można przez nie patrzeć (gdyby to komuś przyszło do głowy). ;-)
Oczywiście możliwość (przynajmniej moja) spożycia baklawy jest odwrotnie proporcjonalna do jej słodkości. Im bardziej słodka i mocniej nasączona syropem – tym mniejszy kawałek zdołam zjeść. Ekonomicznie prawda? ;-))




Baklawa
inspirowane przepisem z „Kuchnia arabska” May S. Bsisu

Nadzienie orzechowe:
1 szkl. orzechów włoskich
½ szkl. orzechów pekan
½ szkl. pistacji niesolonych
2 łyżki miodu płynnego
2 łyżki ghee (klarowane masło)

Orzechy posiekać (dość drobno, można przy pomocy malaksera). Dodać miód i ghee. Wszystko dokładnie wymieszać.

Syrop:
1 szkl. Cukru
½ szkl. Wody
1 łyżka soku z cytryny
½ łyżeczki wody różanej
½ łyżeczki wody pomarańczowej

Zagotować w rondlu wodę z cukrem. Gotować ok. 3 minut. Zmniejszyć ogień, dolać sok z cytryny, gotować mieszając od czasu do czasu aż syrop zmieni kolor na bursztynowy i lekko zgęstnieje (ok. 10 min.) Zdjąć rondel z ognia, dodać wodę różaną i pomarańczową, zamieszać. Odstawić syrop, żeby ostygł.

ciasto phyllo (zużyłam 5 płatów)
ok. ½ szkl. Ghee
Foremka 20x20 cm

Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C.
Foremkę wysmarować sklarowanym masłem. Płaty phyllo przycinać do wielkości foremki (ze względu na to, ze ciasto bardzo szybko wysycha - pracować tylko na jednym płacie, resztę trzymać przykrytą wilgotną czysta ściereczką). Na dno naczynia wyłożyć kolejno 10 przyciętych płatów phyllo, jeden na drugi. Za każdym razem, pomiędzy układaniem kolejnego płata - wygładzić dłonią, żeby wycisnąć spod ciasta pęcherze powietrza, oraz posmarować sklarowanym masłem. Na tak przygotowanej warstwie ciasta wyłożyć równą warstwą 1/3 orzechowego nadzienia, dociskając je do ciasta spodem łyżki.
Przyciąć kolejne płaty ciasta. Pierwszy płat posmarować ghee i ułożyć na warstwie orzechowej – posmarowaną stroną do dołu. Docisnąć dłonią, by orzechy przykleiły się do górnego ciasta. Wierzch ponownie posmarować sklarowanym masłem. Powtarzając czynności jak wyżej wygładzania dłonią i smarowania – wyłożyć w sumie 5 warstw ciasta phyllo. Ponownie wyłożyć 1/3 nadzienia orzechowego i podobnie jak wyżej wyłożyć 5 warstw phyllo. Wyłożyć ostatnią część orzechów i przykryć 10 warstwami ciasta. Ostatnią warstwę posmarować ghee.
Ostrym nożem pokroić ciasto na kwadraty (lub romby), uważając by dokładnie przekroić wszystkie warstwy ciasta (ważne, by wykonać tę czynność przed pieczeniem!).
Piec w rozgrzanym piekarniku aż krawędzie ciasta zaczną się lekko rumienić (ok. 40 min.) Uważać, bo baklawę łatwo przypalić!
Dopóki baklawa jest gorąca rozlać łyżką - wzdłuż linii nacięć – cały przygotowany syrop. Odstawić ciasto do ostygnięcia. Potem raz jeszcze przesunąć ostrze noża przez nacięcia. Posypać z wierzchu posiekanymi grubo orzeszkami pistacjowymi.
Smacznego!



piątek, 7 listopada 2008

Kruche kwadraty z serkiem i czekoladą

Gdy zimno na dworze, wiatr hula, a do tego i deszcz dzwoni w szyby, ja ochoczo włączam piekarnik. To nic, że kaloryfery gorące, to nic, że kubek z gorącą herbatą grzeje dłonie. Piekarnik jest konieczny, bo z niego oprócz ciepła wydobywają się najważniejsze...aromaty! :) Któż tego nie lubi? ;-)
Wczoraj z mojego piekarnika wyjęłam...ot...nic wielkiego... żadne wyrafinowane ciasto, po prostu pachnącą, słodką krajankę. W sam raz na zaspokojenie ochoty na małą przegryzkę z łykiem pachnącej kawy.





Przepis znalazłam na Bake or Brake i przyznaję, że zatrzymały mnie przy nim po prostu apetyczne zdjęcia. Receptura i wykonanie okazały się banalnie proste, choć przy tak małym wypieku – nad wyraz dużo naczyń trzeba ubrudzić. ;-) To konsekwencja tego, że ciacho składa się z trzech różnych warstw: kruchego spodu, masy z białego serka i wierzchniego lekkiego ciasta.
W trakcie przygotowań jak zwykle dokonałam własnych zmian (to u mnie jak choroba!). I tak na przykład zupełnie zmieniłam kruchy spód (który w oryginale zawierał kropelki czekoladowe), proponując połączenie herbatników z syropem złocistym. W ramach cięcia kalorii zrezygnowałam również z czekoladowych esów – floresów na wierzchu krajanki. Może i ciasteczka straciły z tego powodu na fantazyjnym wyglądzie, ale ja choć minimalnie zyskałam, usprawiedliwiając się, że... przecież zjadłam tylko jeden malutki, odchudzony kawałeczek. ;-))





Kruche kwadraty z serkiem i czekoladą

Spód:
2 szkl.* okruchów herbatników typu digestive (mogą być oblane czekoladą)
3 łyżki syropu złocistego (golden syroup)

1 łyżka stopionego masła do wysmarowania formy

Piekarnik rozgrzać do temperatury 170 st.C. Kwadratową foremkę o boku 23 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Dno i boki wyłożonej foremki posmarować stopionym masłem.

Herbatniki wrzucić do malaksera i chwilę miksować. Wlać syrop złocisty i ponownie miksować, aż syrop zlepi okruchy. Wyłożyć okruchy na spód foremki, lekko ugnieść palcami. Wstawić do rozgrzanego piekarnika na ok. 6 min. Po tym czasie wyjąć z pieca o odstawić na kratkę.

Nadzienie serowe:
285 g kremowego serka w temp. pokojowej
¼ szkl.* drobnego cukru
1 duże jajo
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
2 łyżeczki maizeny (niekoniecznie)

Jajo ubić mikserem z cukrem na puszystą masę. Dodawać kolejno ekstrakt waniliowy i maizenę – dalej ubijając. Dołożyć serek i połączyć całość na minimalnych obrotach miksera.

Ciasto wierzchnie:
5 łyżek masła w temp. pokojowej
1/3 szkl.* jasnobrązowego cukru
szczypta soli
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
¾ szkl.* mąki
1 szkl.* czipsów czekoladowych albo dość grubo posiekanej czekolady deserowej

Masło ubić z cukrem do białości. Dodać sól, ekstrakt waniliowy i mąkę – wszystkie składniki połączyć. Na koniec wmieszać czekoladę.

Na podpieczony spód wylać cieniutką warstwą masę serową. Na nią układać łyżeczką małe kopczyki z wierzchniego ciasta. (Uwaga: wierzchnie ciasto jest bardzo miękkie, nie przypomina kruszonki, łyżka lub łopatka do nakładania będą niezbędne)

Wstawić do piekarnika na ok. 25 - 30 min. aż ciasto wierzchnie się zezłoci, a masa serowa się zetnie (włożony w środek ciasta patyczek powinien być suchy).
Ostudzić na kratce. Chłodne pokroić na kwadraty.
Smacznego!

* Szklanka w tym przepisie to równowartość pojemności amerykańskiego cup = 236 ml

czwartek, 6 listopada 2008

Ostrrra ryba. Zdrrrowa ryba.

Im częściej próbuję te „inaczej podane” ryby, tym coraz większą mam ochotę na kolejne pomysły. Z zapałem wertuję książki i staram się zatrzymywać tylko przy tych przepisach, które rzeczywiście oferują nieznaną mi dotąd rybną jakość. W kolejce na degustację czekają jeszcze przepisy z ulubionych blogów, które tryskają zdrowiem (zdrowie dotyczy zarówno przepisów, jak i tych blogów ;-)).
Dzisiejsza ryba to wariacja pozostająca w tajskich klimatach. Ostry, rozgrzewający sos, na bazie mleczka kokosowego – nieźle podkręca delikatny smak białego mięsa.
Tylko dla lubiących ogień w ustach (ech...nie taki znów duży ;-).




Ryba w pikantnym mleczku kokosowym

2 filety z białej ryby
sól, pieprz

2 łyżeczki oleju arachidowego (zamieniam na olej z pestek winogron)
1 duży ząbek czosnku
1 łyżeczka startego świeżego imbiru
½ – 1 łyżeczka kurkumy w proszku
ok. 250 ml mleczka kokosowego
1-2 łyżeczki drobno posiekanej czerwonej papryczki chilli
1 łodyga trawy cytrynowej drobno pokrojoną
2 łyżeczki tajskiego sosu rybnego

Filety ryby posolić i popieprzyć. Ugotować na parze.

W międzyczasie na patelni lub woku rozgrzać olej. Wrzucić przeciśnięty przez praskę czosnek, oraz starty imbir. Mieszając smażyć bardzo krótko (20-30 sek.). Wsypać kurkumę – chwilę przesmażyć, aż wchłonie tłuszcz. Zalać mleczkiem kokosowym. Zagotować. Wrzucić posiekaną papryczkę chilli i i trawę cytrynową. Gotować ok. 5 minut na wolnym ogniu. Zdjąć z ognia. Wlać sos rybny, wymieszać.

Gotową rybę wyłożyć na talerz (zdjąć od razu skórę). Polać gorącym sosem.
Smacznego!