poniedziałek, 29 czerwca 2009

Jej chałka na zakwasie. Weekendowa Piekarnia #37

Lato przyszło (przynajmniej to kalendarzowe), dni wydawałyby się długie, a mnie nagle doba zrobiła się zbyt krótka. Nie wiem czy to ja tak źle gospodaruję swoim czasem, czy zbyt wiele rzeczy na raz próbuję zrobić. Dość powiedzieć, że godziny uciekają mi między palcami, a ja mam wrażenie, że to i owo robię na pół gwizdka.
Upieczenie Jej chałki, którą zaproponowała (na blogu Na kruchym spodzie) w ramach 37 edycji Weekendowej Piekarnii – zajęło mi całe dwa dni, nie licząc jeszcze dodatkowej nocy! Tak się dzieje, gdy do piekarzenia zabiera się osoba myśląca o niebieskich migdałach. :) Tak, tak, o mnie mowa. Niebieskie migdały, bujanie w chmurach i roztrzepanie – to najtrafniejsze określenia opisujące właścicielkę tego bloga. :)
Zaczęło się od tego, że w piątek przeczytałam (najwyraźniej bez zrozumienia) przepis, po czym wyjęłam zakwas z lodówki, ciesząc się, że 35 g zakwasu to mam na zawołanie i następnego dnia będzie pieczenie. :) Oczywiście nie przyszło mi do głowy, by raz jeszcze zajrzeć do przepisu! Nie, gdzie tam! Moja głowa zaprzątnięta była milionem innych myśli. ;-) Następnego dnia okazało się, że zakwas i owszem mam pracujący, ale hydrację ma do niczego, a ja oczywiście nie przygotowałam dzień wcześniej kwaśnego ciasta! Sobota została stracona na kwaszenie. W niedzielę znów nie doczytałam kolejnej porcji informacji i w związku z tym – nie dotarło do mnie, że całkowity czas rośnięcia ciasta to 2 + 5 (!) godzin, w związku z czym dość późno za wyrabianie ciasta właściwego się wzięłam. Tym sposobem chałka, która w początkowych zamiarach miała powstać w sobotę – wyjęta z piekarnika została w niedzielny wieczór. Sami widzicie... planowanie u mnie kiepsko wychodzi. ;-)

A podsumowując: chałka wyszła bardzo smaczna, jak na wypiek drożdżowy na wodzie, nie mleku – dość puszysta, z milionem równomiernych dziurek. :) Trochę ciasto niesforne było w trakcie zagniatania, bo z przepisowych proporcji bardzo mi się kleiło, więc ok. 1 szkl. mąki musiałam dosypać, by w ogóle mieć szansę na zwijanie warkocza. Samo zwijanie też nie było proste, ale to zrzucam tylko na brak doświadczenia, bo to moja pierwsza chałka. Niemniej w trakcie pieczenia splot nawet całkiem ładnie się zachował, ciesząc oczy. :) Jedna chałka została już pochłonięta, drugą zamroziłam na czas kryzysu w domowej piekarni. :D
I to by było na tyle w kwestii spóźnionego wpisu piekarniczego, dziękując jednocześnie za wspólną zabawę. :)


Jej chałka na zakwasie
cytuję na Nią z bloga Na kruchym spodzie

Z podanych proporcji wyjdzie jedna około kilogramowa chała lub dwie półkilogramowe.

Poprzedniego dnia wieczorem przygotowuje kwaśne ciasto:

-35g aktywnego pszennego zakwasu
(można wziąć 10 g żytniego i odświeżyć go rano 20g wody i 30g mąki pszennej chlebowej, jeszcze bardziej aktywny zakwas uzyskamy odświeżając go kilkukrotnie co 12 godzin, resztę zachowujemy do kolejnego wypieku, przechowujemy w lodówce i odświeżamy co tydzień oraz zawsze na 12 godzin przed kolejnym wypiekiem).

-80g ciepłej wody
-135g mąki pszennej chlebowej

W misce mieszamy wodę z zakwasem, a następnie wsypujemy mąkę. Dokładnie wyrabiamy na jednolite ciasto. Przykrywamy folią i dostawiamy na 8 do 12 godzin.

Następnego dnia przygotowujemy ciasto właściwe:

-60g ciepłej wody
-3 jajka i jedno do wysmarowania chałek
-8g soli
-55g oleju roślinnego (ja optuję za roztopionym masłem)
-65g delikatnego miodu (akacjowego, lipowego, kwiatowego, ja dodam z rozmarynu) lub 60g cukru
-400g mąki pszennej chlebowej
-200g kwaśnego ciasta

W dużej misce ubijamy wodę, jajka, tłuszcz, miód i sól, a następnie wsypujemy stopniowo mąkę, całość mieszając drewnianą łyżką. Powstanie nam postrzępione ciasto. Dodajemy kwaśne ciasto i wszytko razem mieszamy. Wykładamy na stolnicę, w tym czasie ciasto się lepi do rąk, ale nie warto się tym przejmować. Na stolnicy oprószonej mąką wyrabiamy ciasto wilgotnymi dłońmi przez około 8-9 minut ( nie dłużej niż 10 minut). Ciasto powinno być zwarte o konsystencji ciastoliny. Miskę po cieście myjemy w gorącej wodzie, wycieramy do sucha i do takiej nagrzanej miski wkładamy ciasto, przykrywamy folią i odstawiamy do fermentacji na 2 godziny. W tym czasie ciasto może wcale nie urosnąć!

Po tym czasie wykładamy na omączoną stolnicę. Dzielimy na tyle części, ile planujemy zrobić chałek. Dalsze instrukcje dotyczą jednej chałki.
Ciasto wałkujemy. Dzielimy nożem na pół. I każdą część rolujemy. Następnie rolkę wałkujemy dłońmi tak by uzyskać długi, cieńszy na końcach wałeczek. Każdy wałeczek składamy na pół i podwieszamy na patyczku, a następnie zaplatamy jedno ramię na drugie, aż do końca. Patyczkiem wykonujemy jeszcze kilka skrętów w przeciwnym kierunków. Kto kiedykolwiek kręcił się na sznurkowej huśtawce, wie o co chodzi. Z drugim wałeczkiem postępujemy tak samo. Oba wałki układamy na blasze lub w okrągłej formie wyłożonej pergaminem.
Zostawiamy do wyrastania na 5 godzin.
Piekarnik rozgrzewamy pod koniec wyrastania do 180 st. C. Przed pieczeniem chałki smarujemy jajkiem rozkłóconym ze szczyptą soli. Pieczemy 500g chałki 25-35 minut, większą 45 minut.

sobota, 27 czerwca 2009

Babeczki razowe z jagodami wg Gordona Ramsay'a


Na te babeczki czekałam blisko pół roku. Czyli mniej więcej tyle, ile czasu minęło od zakupu książki “Zdrowa kuchnia” Gordona Ramsaya. Zaczarowało mnie zdjęcie przy przepisie. Cudna skorupka z muscovado na wierzchu każdej muffinki... Ilekroć zaglądam do książki (a robię to dość często, zwykle po prostu dla samej przyjemności oglądania) – to w pierwszej kolejności odszukuję właśnie ten przepis i to zdjęcie. I za każdym razem obiecuję sobie, że właśnie tym wypiekiem otworzę sezon jagodowy. :) No więc właśnie to uczyniłam. :) I wiecie, teraz jakoś pusto się zrobiło, no bo skoro już obietnica zrealizowana, to czy będzie powód, by ponowne właśnie od tego miejsca przeglądać książkę? ;-)
Te babeczki / muffinki posmakują tym, którzy tak jak ja automatycznie (prawie jak roboty ;-)) zmniejszają w słodkościach ilość cukru. Często tnę nawet o połowę. W tym przepisie jest to zupełnie zbędne – wszak Gordon proponuje “Zdrową kuchnię”. :) Babeczki wychodzą mało słodkie (choć dla nas absolutnie wystarczająco), zawierają jagody (w oryginale borówki amerykańskie) i to co odróżnia je od tradycyjnych muffinek – nie zawierają białej mąki, a razową. Mnie ciasta “razowe” nieodmiennie kojarzą się z dość ciężkimi wypiekami (vide chleby razowe), tymczasem babeczki z tego przepisu są naprawdę lekkie i puszyste, co mam nadzieję widać choć trochę na powyższym zdjęciu.
Zapraszam zatem do kuchni Ramsay'a. :)



Babeczki razowe z jagodami
wg przepisu Gordona Ramsay'a ze “Zdrowej kuchni”

2 duże, bardzo dojrzałe banany
300 g mąki razowej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
100 g muscovado lub cukru trzcinowego
szczypta soli morskiej
285 ml maślanki
1 duże jajko, lekko rozkłócone
75 g masła rozpuszczonego I ostudzonego
200 g jagód (w oryginale borówek amerykańskich)

dodatkowo:
1 łyżka cukru brązowego

Rozgrzać piekarnik do temp. 180 st.C. Przygotować foremkę do muffinek. Wyłożyć papierkami lub wysmarować masłem. (Mnie z powyższych proporcji wyszło 16 babeczek).

Banany obrać i rozgnieść je widelcem.
W dużej misce wymieszać wszystkie składniki suche: mąkę, proszek do pieczenia, sodę, sól oraz cukier trzcinowy.
W drugiej misce rozkłócić jajko, dodać maślankę i rozpuszczone masło. Wmieszać banany.
Mokre składniki wlać do suchych i łyżką połączyć (nie mieszać zbyt długo). Wsypać jagody i lekko zamieszać łyżką.

Ciasto przekładać do foremek (powinny być całkowicie wypełnione). Posypać z wierzchu dodatkowym cukrem brązowym.
Piec przez 20-25 min., aż ciasto wyrośnie i zrumieni się na wierzchu. Sprawdzić patyczkiem czy ciasto jest dobrze upieczone.
Przez kilka minut studzić babeczki w foremce, po czym wyjąć i dostudzić na kratce.
Smacznego!

środa, 24 czerwca 2009

Marokański dżem z bakłażanów i tortilla z grillowanymi warzywami.


Dzisiaj chciałam przypomnieć przepis, który zapewne znany jest bywalcom kulinarnego CinCin. Mowa oczywiście o tytułowym marokańskim dżemie z bakłażanów, przepisem na który podzieliła się na CC Malgosimi. Nazwa dżem wydawać by się mogła nieco myląca i kojarzyć się może ze słodkim przetworem. Tymczasem marokański dżem z bakłażanów – to rodzaj bardzo gęstego sosu, czy relishu.
Robiłam go w ciągu ostatnich lat po wielokroć i wciąż wracam do przepisu tak często jak to tylko możliwe (czyli głównie wtedy, gdy czas bakłażanów powoduje ich wysyp na naszych straganach). Bakłażany są pyszne same w sobie (ja je uwielbiam), a ponieważ istnieją połączenia idealne, więc dla mnie takim połączeniem jest bakłażan + kumin, lub bakłażan + pomidory. Dżem z bakłażanów – to połączenie wszystkich trzech wymienionych składników.
Zastosowanie tego przetworu jest bardzo szerokie i właściwie zależy od inwencji własnej. Można go użyć na zimno jako smarowidło na kanapkę, jako sos do pizzy, sos do makaronów wszelakich, zapiekanek, składnik nadzienia pity czy nawet naleśników, etc.
Ja uwielbiam go wprost z makaronem, najlepiej ze spaghetti!
A dzisiaj proponuję rozsmarować grubszą warstwę na tortilli i zawinąć wraz z grillowanymi warzywami (u mnie cukinia i bakłażan), świeżym pomidorem, oraz piersią z kurczaka (z której notabene można z powodzeniem zrezygnować jeśli wersja ma być wegetariańska).
Spróbujcie przygotować ten dżem, nie pożałujecie! Na pewno i Wy znajdziecie dla niego smaczne zastosowania. W wersji niewekowanej można przez tydzień przechowywać w lodówce.


Marokański dżem z bakłażana
inspirowane przepisem Malgosimi (w oryginale przepis Pauli Wolfert)

2 bakłażany
3 ząbki czosnku
1 puszka pomidorów bardzo dobrej jakości
duża szczypta utartego kuminu (daję 1 łyżeczkę)
1 łyżeczka słodkiej papryki (zamieniam na paprykę wędzoną)
szczypta suszonej chili
sól do smaku
3 łyżki soku z cytryny

oliwa

Bakłażana pokroić w 1-cm plastry. Oprószyć solą, lub zamoczyć w 1 l wody połączonej z 2 łyżkami soli. Pozostawić na na ok. 30 min.
Bakłażana osuszyć papierowym ręcznikiem. Usmażyć go partiami na małej ilości oliwy (uwaga! bakłażan silnie chłonie tłuszcz) lub zgrillować go (preferuję tę metodę, a grilluję na patelni grillowej). Lekko przestudzić i pokroić w kostkę (wielkość nie ma istotnego znaczenia).
Na głębszej patelni rozgrzać 2-3 łyżki oliwy. Wrzucić pokrojonego bakłażana, bardzo krótko przesmażyć, a po chwili dołożyć kumin, sproszkowaną paprykę i chili. Smażyć ok 1 min. by przyprawy wydobyły aromat. Dołożyć przeciśnięte ząbki czosnku, oraz pomidory. Doprawić do smaku solą. Poddusić. Zdjąć z ognia. Zmiksować na gładko. Dosmaczyć sokiem z cytryny.
Odstawić na jeden dzień do lodówki. Podawać na zimno lub ciepło.
Tydzień można przechowywać w lodówce.

Smacznego!

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Pikantny chlebek z bekonem, orzechami i ziołami. Weekendowa Piekarnia #36.


Naszła mnie taka refleksja... Dopadła znienacka, wczepiła się pazurami i siedzi. Wierci się w głowie, krzyczy i narzeka. No bo ileż ja straciłam! Tyle Weekendowych Piekarni niezrealizowanych... Szkoda i żal, że wymówek miałam sporo. Teraz dopiero to widzę. Jaka to radość znów czuć zapach gorącego pieczywa, jak oczy się śmieją, gdy zaglądałam przez szybkę piekarnika, a tam tam bochenek w oczach rośnie! :) A potem ten pierwszy kęs, koniecznie jeszcze gorącej piętki. O tę piętkę każdorazowo toczę z mężem bitwę i wyścig, kto pierwszy... W sumie piętki są dwie, można więc sprawiedliwie podzielić, no ale jak to tak...kroić chleb z dwóch stron...? ;-)
Robię małe kroczki. Mniej więcej od miesiąca ani razu nie przestąpiłam progu pobliskiej piekarni. Wiem, wiem, to niewiele, ale z tych małych odcinków mam nadzieję posklejać całą dłuuugą taśmę czasu. Czy się uda? :)


A wczoraj zakasałam rękawy i przygotowałam szybki niezwykle pikantny chlebek. Mich, gospodarz 36 edycji Weekendowej Piekarni, już się dobrze postarał, by nie zatrzymać nas długo w kuchni. :) To prawdziwie ekspresowy wypiek. Co prawda wolałabym nazwać to co wyjęłam z piekarnika wytrawnym ciastem, albo nawet muffinem, bo jakoś miano chleba nie bardzo mi tutaj pasuje. :) Nie będę się jednak wychylać przed szereg i zachowam nazewnictwo przez gospodarza przyjęte. :)
Wprowadziłam do przepisu właściwie tylko jedną istotną zmianę, a mianowicie zmniejszyłam ilość proszku do pieczenia. Jakoś tak dużo mi się w oryginalnym przepisie wydało. Chyba zupełnie nie potrzeba tak dużo , bo i na odchudzonej wersji chlebek pięknie piął się do góry.
Jeśli chodzi o dodatki, to z konieczności zrezygnowałam z suszonych gruszek (których nie udało mi się kupić); zamiast orzechów włoskich dałam pekany, zamiast szczypiorku – duuuużo posiekanej natki pietruszki; ser cheddar – zamieniłam na swojski ser wędzony. I oczywiście nie pożałowałam bekonu. :)
Zjedliśmy ten wypasiony chlebek w wersji wakacyjnej, czyli lekko zgrillowany. Bardzo ładnie się prezentował z brązowymi paseczkami. :)
Było dobre, smakowało, zjedzone zostało do ostatniego okruszka, ale na zakończenie muszę się przyznać, że i tak moim faworytem były bułki z figami, które jak zapowiedziałam – przygotowałam ponownie. :) Przy drugim podejściu użyłam zamiast zwykłej mąki żytniej – żytniej razowej. Bułeczki wyszły ciemniejsze, ale i chyba jeszcze pyszniejsze. :)



Pikantny chlebek z bekonem, orzechami i ziołami
cytuję za Michem z bloga “Aromatyczny”
(w oryginale: Pikantny chleb ze szczypiorkiem i cheddarem (a może z gruszką?!))


szklanka grubo startego żółtego sera cheddar plus pół szklanki tego sera pokrojonego w małe kostki
1 3/4 szklanki mąki
1 łyżka proszku do pieczenia (dałam ok. ½ łyżki)
1/2 łyżeczki soli
1/4 łyżeczki czarnego pieprzu
3 duże jajka
1/3 szklanki tłustego mleka
1/3 szklanki oliwy extra-virgin

dodatki:
5 plasterków bekonu, kroimy, smażymy na małej ilości tłuszczu, studzimy
szklanka dobrze pokrojonych suszonych gruszek (uważać żeby nie były ususzone "na wiór")
1/3 szklanki orzechów włoskich, chwilę podrumienić w piekarniku
1/2 szklanki posiekanego drobnego szczypiorku
drobno posiekana świeża szałwia

Rada autorki: chleb jest do przygotowania w malej keksówce, jeśli nie macie małej wybierzcie większą. Chleb będzie po prostu niższy, pamiętać należy wtedy o trochę krótszym czasie pieczenia.

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni C.

Mieszamy dobrze mąkę, proszek do pieczenia, sól i pieprz w dużej misie. W drugim naczyniu mieszamy ok minutę jajka do czasu kiedy dobrze się połączą i lekko ubiją. Dodajemy do jaj mleko i oliwę. Teraz czas na zmieszanie składników mokrych z suchymi - łopatką lub drewnianą łyżką mieszamy całość delikatnie do powstania ciasta. Nie trzeba wykonywać energicznych ruchów jak pisze autorka. Teraz dosypujemy ser, starty na tarce jak i w kosteczkach i dodatki: zioła (szczypiorek, szałwia) i podrumienione przez chwilę w piekarniku orzechy włoskie a także ostudzony bekon i pokrojone gruszki. Przekładamy ciasto do wysmarowanej masłem foremki do pieczenia.

Dodatki wykorzystujemy w miarę upodobań. Do mnie najbardziej przemawia wersja gruszki+szałwia+orzechy (+dużo wina, czerwonych winogron i sera pleśniowego, poza konkursem).

Pieczemy chlebek 35 do 45 minut lub do momentu kiedy będzie miał złotą skórkę a patyczek do sprawdzania ciasta wbity w środek pieczywa będzie suchy. Studzimy na kratce.

sobota, 20 czerwca 2009

Bułki z figami. Weekendowa Piekarnia #36.



Jeśli jest jeszcze ktoś, kto się waha nad udziałem w tej edycji Weekendowej Piekarni – to ja gorąco namawiam: biegnijcie do kuchni, wyjmijcie z szafek tych kilka prostych ingrediencji i połączcie składniki! Gdy weźmiecie do ust pierwszy kęs ciepłej jeszcze bułeczki – rozpłyniecie się ze szczęścia! :)
Zwariowałam? Nie, nie! A właściwie tak! :) Oszalałam na punkcie bułek z figami, z przepisu, które w tym tygodniu wyszperał dla nas Mich z Aromatycznego bloga. :)
Nie skłamię jeśli powiem, że to jedne z ciekawszych bułek, jakie nie tylko piekłam osobiście – ale i jadłam w ogóle. :) Mają bardzo, bardzo nietuzinkowy smak! Niby wytrawne, ale jednak trochę słodkie. Do tego pesteczki fig tak fajnie trzeszczą między zębami. :)
Ach, spróbujcie! Bo warto! Warto! warto!
Bułeczki są tak pyszne, że trudno się od nich oderwać. ;-) Pochłonęliśmy ich znacznie więcej, niż zwyczajowo jadamy na raz. ;-) Małżonek zachwycony, ja w niebowzięta. Ach, ach! raj na ziemi! :)
Jedliśmy te cudne wypieki z kozim serem (pyszną odmianą z dodatkiem wina). A żeby podkreślić słodycz bułeczek – na ser nakładaliśmy dodatkowo konfiturę z fig. Niebo w gębie! :)
I tylko szkoda, że bułeczek tak niewiele było. Na jutrzejsze śniadanie udało mi się schować zaledwie 3 niewielkie sztuki. Co dowodzi niezbicie, że muszę zakasać rękawy i wziąć się za wypiek kolejnej porcji. :)

Michu, dzięki za rewelacyjny przepis! :)



Bułki z figami
cytuję za Michem z bloga “Aromatyczny”

składniki na 12 sztuk

10 dag suszonych fig
1 2/5 szklanki wody
3 dag drożdży
2 szklanki mąki żytniej
1 szklanka mąki pszennej
łyżeczka soli
jajko do posmarowania
ewentualnie mak lub sezam do posypania





Posiekać drobno figi, zagotować z wodą. Odstawić do ostudzenia (37 stopni C).
Odlać 2/5 szklanki ostudzonej wody z fig, wlać do miski. Rozetrzeć w niej drożdże, zostawić na 10 minut. Wymieszać w misce oba rodzaje mąki z solą, wlać rozmieszane z wodą drożdże i wodę z figami. Dobrze wyrobić i zostawić na 15 minut. Wyłożyć ciasto na posypana mąką stolnicę, wyrobić trochę, uformować wałek i podzielić na 12 części. Formować okrągłe bułeczki. Układać na posmarowanej blasze. Zostawić na 45 minut do wyrośnięcia. Nagrzać piecyk do temperatury 200 stopni C. Posmarować bułki jajkiem, posypać makiem i piec około 22-25 minut.

środa, 17 czerwca 2009

Panna Cotta z białą czekoladą, wanilią i sosem truskawkowym


Mój chłop zwariował! Kompletnie oszalał! I żeby było mało, to synek razem z nim! No bo jak?! No bo kto to widział?! I jakim prawem?! A ja się nie zgadzam! Nie pozwalam! I stanowczo mówię: nie! To nie prawda, że panna cotta jest smaczniejsza niż tiramisu! O co to! to nie! A oni, że tak, że wolą, że fajniejsza, że konsystencja miła i smak przyjemniejszy...
Ach, ja im dam! Już kupiłam mascarpone! I zrobię całą dużą foremkę tiramisu! I zjem sama, nie dam łobuzom ani łyżeczki! O taka jestem zołza! :)

A tymczasem po tej przerażającej ilości wykrzykników – zamierzam się uspokoić przy malutkiej porcji panna cotty. :) Bo choć z moim ukochanym tiramisu konkurować nie może (i nie powinien, wszak to dwa różne desery) – to przecież wiadomo, że jest pyszna. :) Ach, jak cudnie rozpływa się w ustach. :)
Was również zapraszam. :)


Panna Cotta z białą czekoladą, wanilią i sosem truskawkowym

500ml śmietanki (użyłam 36%)
1 laska wanilii
100 g białej czekolady – połamanej na kawałki
2 listki żelatyny

Listki żelatyny namoczyć w zimnej wodzie.
Do garnuszka wlać śmietankę. Laskę wanilii przekroić wzdłuż na pół i końcówką noża ściągnąć ziarenka; wrzucić je do śmietanki. Postawić garnuszek na średnim ogniu, gdy śmietanka będzie już gorąca – wrzucić połamaną czekoladę i cały czas mieszając doprowadzić do zagotowania (czekolada w tym czasie powinna się zupełnie rozpuścić). Od razu zdjąć z ognia. Żelatynę dobrze odcisnąć, włożyć do gorącej śmietanki i energicznie mieszać, by żelatyna się rozpuściła. Rozlać do małych naczynek. ( Ja naczynka wyłożyłam folią spożywczą, następnie odczekałam kilka minut, aż śmietanka nieco przestygła i dopiero wtedy rozlałam na porcje).
Wstawić do lodówki na min. 4-6 godz.

dodatkowo:
ok. 300 ml zmiksowanych truskawek (jeśli potrzeba – dosłodzić)

Panna cottę podawać na talerzu polaną sosem truskawkowym.
Smacznego!

sobota, 13 czerwca 2009

Polski chleb pszenno - żytni. Weekendowa Piekarnia #35.



Na Wybrzeżu pada deszcz. Kap, kap, kap... Padał wczoraj, pada dzisiaj i wszystkie znaki na ziemi oraz niebie wskazują, że jutro nic w tej kwestii się nie zmieni. Jednym słowem weekend do bani! A tak liczyłam, że znów wsiądę na rower i ruszę przed siebie (ostatnio aż całe dwa dłuuugie dni temu miałam ten wiatr we włosach). Obowiązkowo zabieram plecak z fotograficznym ekwipunkiem. To nic, że kilka kilogramów ciąży na plecach. To nic, że pod górkę trudniej wjechać. Bo radość wielką przynosi każdy uwieczniony listek, każdy ciekawy budynek, detal, czy scenka rodzajowa...
A tymczasem taka posucha! Fotograficzna, bo w sensie pogody, to mokro bardzo... ;-)
Kilka dni temu poczyniłam pewne zobowiązanie i Gospodyni tej edycji Weekendowej Piekarni – Oczku – obiecałam, że jeśli pogoda nie dopisze – to zaproponowany przepis na chleb pszenno – żytni zabiorę na warsztat. W przeciwnym wypadku - ruszam w świat! To była mała ściema i prowokacja, bo zdecydowana na piekarzenie byłam od razu. :)
No i całe szczęście! Bo chleb bardzo dobry wyszedł. A co ważne! nawet mnie, na nowo początkującej piekarence – wyszedł pięknie wyrośnięty, choć grama drożdży nie zawierał. Wykonanie chleba okazało się bajecznie proste, ciasto bardzo przyjaźnie nastawione do człowieka, aż rwało się do góry. :) A smak... No ba! Pycha! Zwłaszcza na ciepło z masełkiem można by zjeść cały bochen. Zero oporów. :) Zresztą, zaświeci słońce – to spalę na rowerze. ;-))



Polski chleb pszenno-żytni
cytuję za Oczko z bloga Historie kuchenne

Zaczyn:
50g zakwasu żytniego
75g letniej wody
75g mąki żytniej typ 720

Ciasto właściwe:
200g zaczynu jw.
250g wody
350g mąki pszennej typ 1100
150g mąki żytniej typ 720
10g soli (1,5 łyżeczki)
2 łyżeczki kminku

Wykonanie:
Zaczyn wymieszać na gładką dość gęstą masę. Pozostawić na 8-12 godz w temp. pokojowej do przefermentowania. Następnego dnia dodać do zaczynu mąkę, wodę oraz sól. Wyrabiać ręcznie 10-12 min. Włożyć do miski do wyrośnięcia pod przykryciem w temp. pokojowej na 2-2,5 godz. Zagniatać ciasto 3-krotnie podczas wyrastania. Po wyrośnięciu uformować bochenek i włożyć do formy wysypanej dobrze mąką. Pozostawić do wyrośnięcia w temp. pokojowej na 1,5-2 godz. Nagrzać piekarnik 1 godz. przed włożeniem chleba do temp. 230 stop. Bochenek delikatnie spryskać wodą, posypać kminkiem, naciąć i wkładać do naparowanego piekarnika, pic 40-50 min do zbrązowienia skórki. Wystudzić na kratce.

czwartek, 11 czerwca 2009

Ravioli zapiekane w pomidorach.

Słowa... Dźwięczne jak ulubiona muzyka, które spowodowały, że serce matki wypełnione zostało radością aż po sam brzeg. :) Duma rozpiera i tylko patrzeć czy nie eksploduje. :) Bycie matką jest piękne, nawet gdy czasem chmury przynoszą deszcz. Przecież i tak po nich zaświeci słońce... Moje właśnie świeci z wielką mocą, a ja jestem taka dumna, taka dumna... :)



Jako wzrokowiec, odczuwam pewien przywilej (być może tylko urojony ;-))... Gdy wpadnie mi w oko w kulinarnej książce lub czasopiśmie ciekawie wyglądająca potrawa – to czuję się ze wszech miar zwolniona z obowiązku czytania do niego przepisu. :)
Ze zdjęciem zamkniętym pod powieką, idę do kuchni, kręcę się po niej, wyciągam, siekam, miksuję, w końcu mieszam w parującym garnku. :) Dawniej, nie raz i nie dwa, moje próby ponosiły klęskę. ;-) Ale z biegiem lat i doświadczenia – takie wpadki zdarzają się coraz rzadziej. Na stół trafiają talerze z potrawą niekoniecznie identyczną, jak ta, która przykuła wzrok na zdjęciu. Bo zdjęcie jest tylko inspiracją, impulsem do własnej kulinarnej inwencji twórczej.
I chyba to w kulinariach lubię najbardziej... poszukiwania, eksperymenty, oraz niekończące się morze możliwości. :)

Moja dzisiejsza propozycja obiadowa – zrodziła się w głowie podczas przeglądania czerwcowego numeru miesięcznika “Sól i pieprz” (ten sam, w którym Kasia z bloga Pokrojone doprawione - miała przyjemność zagościć). Wzrok spoczął na zdjęciu, a w tytule obok przeczytałam “ravioli z serem i pomidorami”. To mi wystarczyło. Liczył się sam pomysł – reszta poszła z górki. :)
Polecam z całego serca! Jest pyszne! Przy najbliższej okazji przygotuję taką formę ravioli dla moich gości. :)


Ravioli serowe zapiekane w pomidorach

Sos pomidorowy:
400g dobrej jakości pulpy pomidorowej
2 drobno utarte ząbki czosnku
duża garść posiekanych listków bazylii
2 łyżki oliwy extra vergine
½ łyżeczki octu balsamicznego
sól, pieprz do smaku

W miseczce mieszamy wszystkie składniki. Odstawiamy do lodówki na min. 1-2 godziny.

Ciasto:
2 jajka
ok. 200g semoliny (lub innej mąki, np. krupczatki)

Z jajek i semoliny zagnieść elastyczne ciasto makaronowe. Ciasto nie powinno być zbyt mokre i klejące. W zależności od wielkości użytych jajek – może okazać się konieczne dosypanie 1-2 łyżek mąki.
Uformować z ciasta wałek (ok. 5 cm średnicy) i szczelnie zawinąć w folię spożywczą. Odłożyć na pół godzinki, by ciasto 'odpoczęło'.

Farsz:
1,5 op. ricotty
1 kulka mozzarelli – pokrojona na drobne kawałki
1 ząbek czosnku
4-5 suszonych pomidorów z zalewy oliwnej (lub jeśli w stanie suchym – to rozmiękczonych przez zanurzenie na kilka minut we wrzątku) – pokrojone w drobną kosteczkę
sól, pieprz do smaku
duża garść posiekanych listków bazylii

Wszystkie składniki włożyć do miski I dobrze wymieszać.

dodatkowo:
1 kulka mozzarelli lub innego łatwo topliwego sera – pokrojona w cienkie plastry lub kostkę



Z ciasta makaronowego wykrawać kawałki ciasta – rozwałkowywać w dłuższe prostokąty (szer. ok. 10-12 cm). Pozostałe ciasto z powrotem zawijać w folię spożywczą, by nadmiernie nie wyschło. Wzdłuż jednej z dłuższych krawędzi układać po czubatej łyżeczce farszu, zachowując między nimi niewielkie odstępy. Przykryć farsz “czystą” częścią płata ciasta (patrz na zdjęcie powyżej), a następnie przy pomocy karbowanego radełka – wykrawać niewielkie, kwadratowe pierożki.
W dużym garnku zagotować sporą ilość osolonej wody. Partiami wrzucać ravioli, gotować krótko – po wypłynięciu na wierzch pierożków i ponownym zawrzeniu wody – są już gotowe. Wybierać łyżką cedzakową. Odłożyć na talerz do odparowania.

Piekarnik rozgrzać do temp. 200 st.C.
Na dno naczynia żaroodpornego (jedno większe, lub kilka mniejszych na indywidualne porcje) włożyć warstwę sosu pomidorowego (niedużo, tyle tylko by pokryła dno). Układać pierożki, przekładając pozostałym sosem (chodzi o to, by każdy pierożek w miarę możliwości był otulony sosem). Na wierzchu rozłożyć kawałki dodatkowej mozzarelli.
Zapiekać do czasu, gdy wierzchni ser się rozpuści i lekko zezłoci. Podawać ciepłe.
Smacznego!

niedziela, 7 czerwca 2009

Chleb 60/40 Nilsa I ałtajskie rożki Mariany. Weekendowa Piekarnia #34

Ale się działo w mojej kuchni! Piekarnik pracował pełną parą! A ja co chwilę zaglądałam przez szklane okienko i syciłam oczy cudnym widokiem puszących się wewnątrz wypieków. :)
Tatter – obecna gospodyni Piekarni zaproponowała dwa świetne wypieki, a ja prawdę mówiąc z jednego chciałam się wymigać. ;-) Z lenistwa, a jakże. ;-) Upodobałam sobie pszenno – żytni chleb 60/40 Nilsa, o czym nie omieszkałam powiadomić Tatter przy Jej zaproszeniu do Weekendowej Piekarni.
Sprytna Tatter! Nie dość, że chleby piecze zawodowe – to jeszcze psycholog niezły! :) Oto co mi odpisała: “Malgos, bardzom rada, chleb jest cudowny, ale zgrzeszysz jesli bulek nie upieczesz - Twoim maluchom na pewno beda smakowac ;D”
Oooooj! Cios poniżej pasa! No bo co jak co! ale dzieciom nieba bym uchyliła!
Nie ma mowy, zgrzeszyć nie mogłam! Dzieci musiały dostać bułki! :-)


Na pierwszy ogień poszedł jednak chleb Nilsa. Ciasto zagniotłam już w piątek i jeszcze tego samego dnia klepaliśmy się ze smakiem po brzuchach. Świetny! Pyszny! Nie za kwaśny, ale dzięki zakwasowi z tym cudnym, charakterystycznym posmakiem. No i skórka chrupiąca jak marzenie... :)
Ciasto chlebowe nie sprawiło mi zbytnich kłopotów – ładnie rosło, a mimo, ze było dość lepkie, to bez problemu udało mi się uformować ładny kształt bochenka.
Napiszę to raz jeszcze: cudny chleb Tatter! :-) Tak cudny, że dzisiaj zagniotłam go po raz drugi i mam chleb na bis. :)

A teraz bułki na zakwasie, co to o mały włos do grzechu mnie nie doprowadziły. ;-) Te okazały się jeszcze bardziej bezproblemowe niż chleb. Czytałam na blogach u Tatter i Margot, że ciasto klejące wychodzi, a u mnie nic z tych rzeczy... Ładne, elastyczne, przyjemne do wałkowania i dalszej obróbki. Jednym słowem, ciasto jakie każda gospodyni lubi. :)
Przygotowane, upieczone i już skosztowane. :) Oczywiście bardzo smaczne! Jak gospodyni Tatter przykazała – bułki są dla dzieci, ja tylko uszczknęłam kawałek, przy okazji przyrządzania kolacji maluchom. ;-)



60/40 Nilsa
cytuję za Tatter

270g zytniego razowego zakwasu (100% hydracji)
135g zytniej maki razowej lub T1150
180g bialej maki pszennej (uzylam Manitoby)
200g wody, (52C minus Wasza temperaura pokojowa)
2g swiezych drozdzy (opcjonalnie)
9g soli

Wymieszalam skladniki w misce i zostawilam na 45 minut, nastepnie zlozylam ciasto (mozna jedynie przemieszac) i znow zostawilam na 45 minut. Nastepnie uformowalam podluzny bochenek i zlaczeniem w gore wlozylam go do omaczonego kosza. Zostawilam do wyrosniecia. Bochenek z drozdzami rosnie znacznie krocej (ok. 1 - 1 1/2 gdziny). W kazdym razie ciasto ma prawie podwoic swoja objetosc (ok 90-95%). Rozgrzalam piec wraz z kamieniem do 260C.

Wyrosniety chleb przelozylam na lopate, szybko nacielam i zsunelam na rozgrzany kamien. Pieklam z para przez 10 minut nastepnie obnizylam temperature do 220C i pieklam jeszcze 35 minut. Chleb wystudzilam przed pokrojeniem. Absolutny hit!



Ałtajskie rożki Mariany
cytuję za Tatter

100g dojrzalego bialego zakwasu pszennego (100% hydracji)
450g maki (uzylam wloskiej 00)
5 g swiezych drozdzy (org. 7.5g x 2 =15g)
1 lyzeczka soli
12g cukru
10g masla
350g wody

Wszystkie skladniki wymieszalam dokladnie, nastepnie zagniotlam elastyczne, nieco lepkie ciasto.
Zostawilam do wyrosniecia na 3 godziny, skladajac ciasto w tym czasie dwukrotnie. Wyrosniete odpowietrzylam i podzielilam na kawalki . Z kazdej czesci uformowalam lekko kule i zostawilam na kolejne 10 minut. Nastepnie za pomoca drewnianego walka rozwalkowalam cienkie placki o owalnym ksztalcie i zwinelam je w rulon, ulozylam na blasze zlaczeniem w dol. Zostawialam do ponowanego wyrosniecia. Gdy prawie podwoily objetosc wstawilam je do pieca rozgrzanego do 240C i pieklam z para 10 mint natepnie obnizylam temperature do 220C i dopiekalam jeszcze 10- 15 minut. Wystudzilam na kratce.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Nowe zabawki i keks imbirowy z rabarbarem na Dzień Dziecka :)

Prezenty dla dzieci... Wyczekane, bo przecież prezent na Dzień Dziecka, to nie to samo co zabawka od mamy i taty bez okazji. Na tę pierwszoczerwcową się czeka cały długi rok, tamte pojawiają się znienacka...
Uśmiech dziecka... Ten najszczerszy, najpiękniejszy, najważniejszy dla matki...
Wczoraj mój syn wyznał, że nigdy nas nie opuści. “Mamuś, mnie z Wami jest tak dobrze. Zostanę z Wami na zawsze.” Ech...za 10 lat zapewne już takich słów nie usłyszę. ;-) Więc cieszę się tym co dziś i teraz. Nawet gdy chandra dopadnie (już mija, już jest lepiej :)) – to uśmiech dzieci, małe rączki, które obejmą za szyję, słodki całus – przynoszą tyle radości. Tych gestów miłości nie zastąpi nic innego.


W temacie dzisiajszego święta, to przecież wiadomo... mężczyźni też dzieci. Duże, ale dzieci. :) Więc i prezent się należy. A w prezencie ciasto. Owszem skromnie, ale w dobie kryzysu i drobiazgi cieszą. :) A poza tym – to ciasto było pieczone naprawdę z myślą o dużym chłopcu. :) Bo to ciasto z rabarbarem..., a ja rabarbaru nie jadam (o czym zdążyłam już chyba wszem i wobec obwieścić). A duży chłopiec podobno rabarbar uwielbia (podobno, bo dowiedziałam się o tym skromnym fakcie dopiero w 11-tym roku bycia żoną).
Na ten mój absolutnie pierwszy rabarbarowy raz – wybrałam ciasto z przepisu Liski na imbirowy keks. Przepis wydał mi się bezpieczny, slusznie (jak się okazało) mając nadzieję, że rabarbar nie będzie tu grał pierwszych skrzypiec. I nie grał. Raczej współgrał. Tak, tak, przemogłam swoją rabarbarową niechęć i skosztowałam kawałek ciasta. I wiecie co... bardzo dobre! Naprawdę! :)


Wracając do zabawek... Ja też jestem dzieckiem. Dużym dzieckiem. I mam swoje zabawki. Zabawki, które cicho i niepostrzeżenie przerodziły się w hobby i pasję. :)
Chciałam się pochwalić (bo naprawdę jestem z tego dumna), że dzisiejsze zdjęcia wykonałam analogowymi obiektywami. To moje absolutnie pierwsze kroki w fotografii analogowej. Radziecki (!) Helios i Jupiter – to moje nowe zabawki bez tych wszystkich bajerów, które oferuje nowoczesna myśl techniczna. :) Żadnych zoomów, autofokusów, światłomierzy, programów auto (no dobrze, i tak auto nie używam ;-)) i innych bajerów. Zabawa na 102! A ja bawię się jak dziecko, biegam z aparatem i uwieczniam wszytko co wpadnie mi w oko. To mój Dzień Dziecka. :)



Imbirowy keks z rabarbarem
cytuję za Liską z bloga White Plate

300 g mąki pszennej
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka imbiru
szczypta soli

125 g masła
125 g cukru trzcinowego
125 g złocistego syropu (golden syrup, syropu klonowego lub miodu)
125 g melasy

2 jajka
50 ml mleka

300 g rabarbaru, obranego i pokrojonego w cienkie plasterki plus tyle cukru, by obtoczyć w nim rabarbar (2-3 łyżki)
50 g kandyzowanego imbiru w cukrze, drobno pokrojonego


Mąkę wymieszać z sodą, imbirem i solą.
W garnuszku roztopić masło, melasę, cukier i syrop. Lekko przestudzić, wlać do mąki i dokładnie wymieszać.
Jajka rozbełtać w miseczce, dodać do masy razem z mlekiem. Wymieszać. Następnie wmieszać rabarbar i imbir kandyzowany.

Piekarnik nagrzać do 160 st C.
Formę keksową o wymiarach 25x12 cm wysmarować masłem i wysypać mąką. Wlać ciasto. Wstawić do piekarnika i piec 1,5 h.

Ostudzić w formie.
Smacznego!