wtorek, 20 stycznia 2015

O krewetkowym interesie. I o krewetkach z patelni.


Długo się zastanawiałam, cóż tu z siebie dzisiaj wydusić, zanim przejdę do przepisu...
Przez głowę jak błyskawica przeleciała mi myśl: PEAN! Wiersz, piosenkę, epopeję – cokolwiek! byle tylko „wywielbić” pod niebiosa mojego ulubionego morskiego stwora.
Cóż, poeta ze mnie kiepski. Nie potrafię...

 cytowana poniżej scena: od  1:53 min.

Potem przypomniała mi się scena z „Forrest Gump'a”, w której Baba (kto oglądał, ten wie, że Baba wiedzę o krewetkach miał w małym palcu) opowiada Forrestowi o krewetkowym interesie. I o tym, co z krewetek można przygotować:
„(...) można je smażyć, gotować, dusić, piec. Są szaszłyki z krewetek, krewetki w tomacie. Krewetki w zalewie, krewetki smażone w głębokim tłuszczu, panierowane. Krewetki z ananasem, krewetki z cytryną. Krewetki z kokosem, krewetki z papryką. Zupa z krewetek, gulasz z krewetek. Sałatka z krewetek, hamburger z krewetek. Kanapka z krewetkami... Iiii..., to chyba wszystko...”


poniedziałek, 12 stycznia 2015

Hasło na styczeń: słońca i szarlotki!


Trudno mi się polubić z tegoroczną zimą. Taką zimą, co to straszy szarością i zapłakanym, brudnym niebem. Ciężkie poranki. Ponure dni. Mam wrażenie, że zapadam w głęboki sen. Chciałabym spać, spać, spać...
Moja babcia zwykła mówić: „nie ma słońca, nie ma życia”. I trochę tak się właśnie czuję, jakby życie na chwilę zatrzymało swój bieg.
Nie mogę wysiedzieć w czterech ścianach. Za ponuro, za ciasno. Przemierzam miasto w tę i z powrotem. Nie potrzebuję konkretnego celu. Byle złapać odrobinę światła, choćby kilka promieni słońca. A potem jeszcze tylko spora dawka fitnessu. Codziennie. Ta przynosi dodatkowy mały zastrzyk energii. Nie starcza na długo, ale ziarnko do ziarnka... uzbiera się, by dotrwać do końca dnia.
Skreślam dni w kalendarzu. Byle do marca. Dam radę.


poniedziałek, 5 stycznia 2015

2015 zaczynam pomarańczami w „Kuchni” (nr 1/2015)


Wprost wstyd się przyznać z jakim wielkim, wielkim (!) leniem wkroczyłam w Nowy Rok. Leniem kulinarnym, bo reszta (np. biegi przełajowe przez miasto) – szczęśliwie pozostały bez zmian. :)
Nie sądzę, aby stan ten miał się zbyt długo utrzymać, bo co jak co, ale zjeść (najlepiej dobrze) lubię jak nic innego w życiu. :D A, jak już wiecie i bez odgłosu pracującej migawki aparatu długo nie wytrzymam, więc cisza „na morzu” długo potrwać nie może. ;-)